Krasnodębski: Opozycja – totalna czy parlamentarna

Społeczeństwo polskie woli realną politykę socjalną i prorodzinną PiS niż książkowy, wydumany na sofie, konserwatyzm Aleksandra Halla – pisze europoseł Prawa i Sprawiedliwości.

Aktualizacja: 07.01.2017 09:13 Publikacja: 04.01.2017 18:51

Krasnodębski: Opozycja – totalna czy parlamentarna

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski

Aleksander Hall pisze w swym artykule, że już w pierwszych miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości ostrzegał przed zarysowującym się zagrożeniem dla naszego kraju. Tak późno? Inni robili to już parę dni lub parę godzin po wyborach. Ba, słyszymy to od lat.

Przepowiednia posła Dębskiego

Rządy Platformy Obywatelskiej były przecież napędzane „paliwem antypisowskim". Nie brakowało ostrzeżeń w rodzaju: „PiS jest dzisiaj formacją szczególnego rodzaju i Donald Tusk ma rację, mówiąc, że to jest formacja, która chce unicestwić państwo demokratyczne, ukształtowane po 1989 r. (...). Taką opozycją jak teraz PiS była przed wojną partia komunistyczna, to znaczy cokolwiek by zrobiły jakiekolwiek rządy, choćby to było dobre i pożyteczne, to – zdaniem tej partii – zawsze zasługiwało na potępienie i odrzucenie (...). A partia komunistyczna to konkretne państwo polskie chciała unicestwić i na jego miejscu zbudować państwo typu bolszewickiego. W tym sensie opozycja, która sięga po taki język jak PiS, nie jest normalną opozycją parlamentarną, jest opozycją antysystemową, antypaństwową" – to Adam Michnik w rozmowie z 17 października 2010 r. dla „Wprost".

Już wtedy przedstawiano PiS jako partię, która łączy bolszewicki charakter z narodowosocjalistycznym, będąc oprócz tego religijną sektą. „PiS pod wodzą Kaczyńskiego idzie w kierunku narodowego socjalizmu (...). Dziś rodzi się w Polsce narodowy socjalizm i nie boję się tych słów użyć. To jest straszne" – mówił w Sejmie w 2012 r. zapomniany już nieco Artur Dębski, wiceprzewodniczący Ruchu Palikota, partii, która przemianowana na Twój Ruch, dzielnie walczy na demonstracjach Komitetu Obrony Demokracji o powrót demokracji, do wysokich standardów z czasów tego byłego parlamentarzysty.

Hasła wychowanych w takim duchu sympatyków KOD nie mogą więc dziwić. Zmieniła się jednak sytuacja polityczna w Polsce, w sposób niespodziewany nie tylko dla obu cytowanych profetów. Albowiem „liberalna demokracja" ma niestety swoją piętę achillesową – konieczność przeprowadzania powszechnych wyborów, których wyniku nie da się końca kontrolować. Dlatego też tu i ówdzie zaczęto rozważać, czy nie lepiej byłoby ją zastąpić „epistemokracją", w której liczyłyby się tylko głosy ludzi o odpowiednich kwalifikacjach umysłowych. Wówczas profesor Marcin Król nie musiałby już cierpieć z powodu „światowego (i lokalnego) buntu chamstwa". Na razie jednak zdarzają się takie nieszczęścia „liberalnej demokracji" jak te, które przyniosły wybory w USA, referendum w sprawie Brexitu, a także wybory prezydenckie i parlamentarne w Polsce w roku 2015.

Ulicą i zagranicą

Konflikt w Polsce to oczywiście nie jest spór między „obrońcami demokracji" a jej niszczycielami, między tymi, którzy wiernie trzymają się prawa i zapisów konstytucji, a tymi, którzy budują system autorytarny. „Antykonstytucyjność" PiS polega głównie na tym, że występował i występuje on przeciw takiemu naginaniu prawa do interesów elity, jak wielkoduszne interpretacje dokonywane przez Trybunał Konstytucyjny, który kiedyś uchronił ją przed lustracją. W istocie jest to ostra, choć bardzo ograniczona swym zasięgiem, walka o odzyskanie utraconej władzy, odzyskanie nie przez pracę w opozycji i nie w następnych wyborach, lecz szybkim szturmem – ulicą i zagranicą.

Konflikty, które towarzyszyły nam przez ostatni rok, a których znaczenie jest świadomie wyolbrzymiane przez antyrządowe media, były z premedytacją wywoływane przez opozycję, która nie skrywając swych intencji, obwołała się totalną.

Wzniecając kolejne konflikty i dążąc do destabilizacji, opozycja biada nad konfliktami w kraju i brakiem stabilności. Pobudzając Komisję Europejską do działań wobec naszego kraju, ubolewa nad jego pogarszającym się wizerunkiem międzynarodowym. Na szczęście do destabilizacji nie doszło, a rzekoma izolacja międzynarodowa ogranicza się tylko do medialnego hejtu, podczas gdy w sferze realnej polityki znaczenie naszego kraju wzrosło, co najlepiej pokazał szczyt NATO w Warszawie i co pokazują kolejne spotkania Rady Europejskiej, a także wzmocnienie roli Grupy Wyszehradzkiej.

To, że nie chodzi ani o praworządność, ani o instytucje, pokazuje, że zmiana na stanowisku prezesa TK w zasadzie kończy wielomiesięczny spór wokół Trybunału. Gdyby nie dążenie PO, aby zabezpieczając się w razie przegranej w wyborach, zapewnić sobie zupełny monopol w TK, problem w ogóle by się nie pojawił. Nikomu z obecnych obrońców demokracji nie przychodziło kiedyś do głowy, by domagać się, żeby Trybunał swoim składem odzwierciedlał zróżnicowanie polityczne i ideowe społeczeństwa. Należy oczekiwać, że teraz to opozycja oraz związane z nią media i środowiska będę podważać znaczenie TK i jego przyszłych wyroków.

Zakończenie sporu o Trybunał spowodowało, że „totalna opozycja" rozpoczęła atak na inną instytucję Rzeczypospolitej – na Sejm. A zajmowanie mównicy, okupowanie Sejmu trudno uznać za działanie szczególnie praworządne i konstytucyjne, prawda? Jestem pewien, że jeżeli powstałaby większość konstytucyjna i doszłoby do zmiany ustawy zasadniczej, opozycja uznałaby tę nową konstytucję za niekonstytucyjną i zaskarżyła do Brukseli.

Wszystko to wynika z przekonania „antypisowców", że działania skierowane przeciw rządowi legitymizowane są w jakiś inny sposób – nie wolą wyborców wyrażoną w wyborach, i wcale nie konstytucją czy prawem, lecz jakimś wyższym przeznaczeniem.

O tym, co wysoce prawdopodobne

W artykule Aleksandra Halla powtarzane są znane od lat tezy. Czytamy w nim na przykład, że PiS to partia wodzowska. Rzeczywiście Jarosław Kaczyński jest od lat silnym liderem PiS. Ale czy PO była mniej wodzowska, gdy przewodził jej Donald Tusk? Czy mniej wodzowska jest CDU, która wystawiła po raz czwarty jako kandydata na kanclerza Angelę Merkel, bo nie ma nikogo, kto mógłby ją zastąpić, i nikt nie odważył się wystąpić jako kontrkandydat? Co powiedzieliby Polacy, gdyby u nas w podobny sposób jak w Niemczech wyłaniany był prezydent państwa?

Ale – pada dodatkowy argument – pozycja Jarosława Kaczyńskiego „nie ma umocowania w konstytucji". Otóż w Polsce po roku 1989 było wiele osób, zwanych „autorytetami", wywierających ogromny nieformalny wpływ na życie polityczne i publiczne. W przeciwieństwie do tych „autorytetów" Jarosław Kaczyński jest prezesem partii politycznej, która od wielu lat współkształtuje polską politykę. Obecnie jest to partia rządząca, i to rządząca samodzielnie. I tak już jest w demokracji parlamentarnej, że rząd musi mieć oparcie w większości w parlamencie. Nic więc dziwnego, że lider partii rządzącej dysponuje dużą władzą.

Hall uzasadnia swoją tezę, że Polsce grozi autorytaryzm, faktem, że „centralny ośrodek władzy politycznej dominuje nad państwem". A co miałoby dominować nad krajem? Ośrodek zagraniczny? Niecentralny ośrodek władzy niepolitycznej, na przykład gospodarczej? Sieć wpływowych ludzi?

W czasie rządów PO podporządkowanie życia publicznego „ośrodkowi centralnemu" nie było zresztą mniejsze. Platforma zrealizowała w czasie swych rządów to, przed czym tak gwałtownie ostrzegała w latach 2005–2007 – „demokrację większościową". Wiele negatywnych zjawisk, które dziś tak oburza „obrońców demokracji", właśnie wtedy osiągnęło pełnię – koniec pozorów apolityczności „służby cywilnej", rezygnacja mediów publicznych i prywatnych z jakiejkolwiek kontroli poczynań władzy, kontrola polityczna nad prokuratorami (czemu wcale nie przeszkadzało rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego), nadużywanie służb specjalnych. Zgodnie z doktryną „ciepłej wody w kranie" PO nie używała tej wielkiej władzy po to, by rozwiązywać strukturalne problemy kraju, lecz jedynie by ją utrzymać, dając się „pożywić" wpływowym grupom

Nawet najbardziej zajadli zwolennicy KOD przyznają w chwilach szczerości, że w Polsce nie ma dyktatury, nie panuje ani stalinizm, ani faszyzm. Jeszcze nie. Oni alarmują na zapas. „Wysoce prawdopodobne jest, że celem Jarosława Kaczyńskiego jest wprowadzenie rządów w istocie autorytarnych przy zachowaniu demokratycznej fasady" – pisze Hall. Już w latach 2005–2007 twierdzono, że PiS nigdy nie odda władzy. Okazało się to wierutną bzdurą. Również teraz można by poczekać z krzykiem na całą Europę, na cały świat, do czasu, gdy w Polsce rzeczywiście zdarzą się rzeczy, które by taki krzyk usprawiedliwiały.

W istocie demokracja w Polsce nie ma się gorzej niż za czasów PO. Przyznaję jednak, że to mało ambitna miara. Czyż PiS nie obiecywał, że dokona naprawy państwa, że gruntownie wykorzeni złe praktyki? Tak, ale tego nie da się dokonać w sytuacji zimnej wojny domowej, bez współpracy opozycji. Czy przez ten rok opozycja przedstawiła cokolwiek konkretnego, jakiś projekt rozwiązania istotnych problemów politycznych czy gospodarczych, coś, z czego płynąłby jakikolwiek konkretny pożytek ogólny?

Natomiast wyostrzoną do granic absurdu krytyką rządu uzasadnia się rzekomą konieczność przekraczania granic narodowej lojalności i polskiej racji stanu – na przykład domaganie się nałożenia przez Unię Europejską sankcji na Polskę, czy to przez odebranie głosu, czy to różnego rodzaju represje gospodarcze. Hall dołącza do tego chóru: „Najgorsze, co mogłoby się jej przydarzyć, to pomaganie władzy w zachowywaniu pozorów, że sytuacja w naszym kraju jest normalna i mamy w nim do czynienia ze zwyczajnym politycznym sporem, jakich nie brakuje przecież w demokratycznych państwach".

Więc trzeba się przekonywać nawzajem, że zbliża się autorytaryzm, że panuje faszyzm i komunizm, że jest gorzej niż w stanie wojennym, niż za niemieckiej okupacji. Jakiego trzeba fanatyzmu, żeby opowiadać tego rodzaju rzeczy?

Nie pobiegną z Antifą

Społeczeństwo patrzy na to z obojętnością nie dlatego, że składa się z biernych i politycznie niezaangażowanych obywateli, tylko dlatego, że ma świadomość, iż jest to pierwszy rząd, który rzeczywiście stara się reprezentować jego interesy. Rozumie także, że niedemokratyczne dążenie do zmiany wyniku demokratycznych wyborów nie można nazwać obroną demokracji. Bardziej odpowiada mu „awanturniczy prawicowy populizm" PiS, który polega na tym, że zaczęto wreszcie uprawiać realną politykę socjalną i prorodzinną, niż książkowy, wydumany na sofie, konserwatyzm, o którym pisze Hall i który okazywał się w praktyce pozą bez żadnego znaczenia. Lektura Edmunda Burke'a i zamiłowanie do Toskanii nie zastąpią talentu politycznego i poczucia realizmu. Dzisiaj trudno jest zauważyć jakiekolwiek różnice między dawnymi ideowymi adwersarzami z czasów PRL i pierwszej dekady III RP, bo w rzeczywistości zawsze silniejsza była solidarność pokoleniowa czy środowiskowa niż owe sztuczne pozy.

Linia podziału przebiega dziś między tymi, dla których polska historia, polska duchowość, polska religijność to bezcenne dobra, które trzeba zachować i przekazać następnym pokoleniom, które trzeba wzmacniać i rozwijać własną działalnością, a tymi, którzy nie są w stanie dostrzec w nich wielkości, a często w ogóle jakichkolwiek stron pozytywnych, którzy widzą w nich tylko żenujący bagaż – bagaż, którego trzeba się pozbyć w drodze do Europy, do francuskich serów i toskańskiego wina (bo do tego „Europa" się w ich wyobrażeniach sprowadza). I jest bez większego znaczenia, czy to przekonanie czerpią z lektury Józefa Szujskiego czy z „Krytyki Politycznej".

Zgadzam się, że „obowiązkiem wobec Polski jest przede wszystkim samodzielne myślenie". I na szczęście Polacy potrafią już samodzielnie myśleć, nie czekając na podpowiedzi „Gazety Wyborczej" czy TVN, i nie pobiegną na wspólną demonstrację z Antifą, z neomarksistami i palikotowcami, jak subtelni konserwatyści. Antypisowskiego powstania nie będzie.

A więc co dalej? Dojście do władzy przez wywołanie zamieszek, nie daj Boże krwawych, oraz interwencję zewnętrzną będzie oznaczało konieczność zawieszenia demokracji w Polsce, czyli realizację przez totalną opozycję dokładnie tego, przed czym teraz ostrzega. Czyż nie lepiej więc pogodzić się z Polską taką, jaka jest, stać się zamiast opozycją „totalną" opozycją parlamentarną, wziąć się do pracy koncepcyjnej i politycznej? Przecież już wkrótce – w roku 2019 – znowu będą wybory.

Autor jest socjologiem i filozofem, profesorem Uniwersytetu w Bremie i Akademii Ignatianum w Krakowie, eurodeputowanym PiS

Aleksander Hall pisze w swym artykule, że już w pierwszych miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości ostrzegał przed zarysowującym się zagrożeniem dla naszego kraju. Tak późno? Inni robili to już parę dni lub parę godzin po wyborach. Ba, słyszymy to od lat.

Przepowiednia posła Dębskiego

Pozostało 97% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Daria Chibner: Dlaczego kobiety nie chcą rozmawiać o prawach mężczyzn?
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Gorzka pigułka wyborcza
Opinie polityczno - społeczne
Jerzy Surdykowski: Czy szczyt klimatyczny w Warszawie coś zmieni? Popatrz w PESEL i się wesel!
felietony
Marek A. Cichocki: Unijna gra. Czy potrafimy być bezwzględni?
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Pałkiewicz na Dzień Ziemi: Pół wieku ekologicznych złudzeń