Różnica w przeciętnym poziomie zarobków wynika w dużej mierze z odmiennych wyborów w zakresie kierunku kształcenia. Kobiety najchętniej wybierają profesje związane z opieką, edukacją i relacjami międzyludzkimi – mieści się tutaj zawód lekarza, pielęgniarki, przedszkolanki, nauczycielki czy pracowniczki opieki społecznej – spośród których tylko nieliczne gwarantują ponadprzeciętnie wysokie wynagrodzenie. Natomiast kierunki kształcenia, które w dalszej perspektywie gwarantują zarobki znacznie przekraczające średnią krajową – a są to najczęściej zawody techniczne, informatyczne i inżynieryjne – o wiele częściej wybierają mężczyźni. Widać jak na dłoni, że wśród kobiet dominują inne wyobrażenia o wymarzonej ścieżce kariery zawodowej niż wśród mężczyzn. Tymczasem Komisja Europejska zdaje się być oburzona faktem, że kobiety stanowią zaledwie 22 proc. programistów zajmujących się sztuczną inteligencją i 10 proc. pracowników budowlanych, jedynie 25 proc. pracowników w dziedzinie edukacji to mężczyźni, a „w służbie zdrowia planuje pracować co trzecia dziewczynka i co ósmy chłopiec”. Wyczytać to możemy w komunikacie Komisji Europejskiej pt. Strategia na rzecz równouprawnienia płci na lata 2020-2025. Jej autorzy oczywiście twierdzą, że powyższe różnice to efekt segregacji poziomej, dyskryminacji sektorowej i stereotypów w nauczaniu, a nie efekt wyborów poszczególnych uczniów, studentów i ostatecznie pracowników.
Egzekwowanie równości płci oznacza też nacisk na maksymalizację aktywności zawodowej kobiet. Jednak twierdzenie, że kobiety równie często jak mężczyźni chcą pracować zawodowo, na dodatek na pełny etat – lub wręcz, jak się czasem słyszy, że tylko taki scenariusz może dać im satysfakcję – jest bardzo śmiałą tezą. Jak pokazują badania opinii społecznej, kobiety o wiele częściej niż mężczyźni deklarują chęć rezygnacji z pracy zawodowej, gdyby pozwalała im na to sytuacja ekonomiczna (badania CBOS z 2013 r.), a większość matek jako najbardziej pożądaną sytuację wskazuje pracę na pół etatu (wskazują na to badania Paw Research Center z 2013 r.). Kobiety znacznie rzadziej od mężczyzn pracują też w dni wolne i w nadgodzinach, bardziej cenią sobie elastyczność pracy. Ich decyzje w tym obszarze w dużej mierze wynikają z niechęci do przedkładania pracy zawodowej nad życie rodzinne oraz pracę wychowawczą i opiekuńczą. Zabieganie o to by wszystkie kobiety maksymalnie zwiększały swoją aktywność zawodową nie tylko jest niezgodne z ich dążeniami i priorytetami, ale prowadzi też do sytuacji, gdy praca, którą wykonują, opiekując się rodziną i prowadząc gospodarstwo domowe, jest postrzegana jako mniej wartościowa od pracy zawodowej poza domem. Takie degradowanie ról matki i gospodyni jest bardzo szkodliwe, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że to właśnie wychowywanie kolejnych pokoleń i budowanie ogniska domowego jest fundamentem rozwoju i trwania społeczeństwa.
Zatem należy odpowiedzieć sobie na pytanie, czy na pewno projekt pod tytułem „równość płci”, który de facto oznacza ujednolicenie ról pełnionych przez kobiety i mężczyzn, jest atrakcyjny dla samych zainteresowanych i czy ma na celu dobro ogółu. Przypomina raczej sztuczny i narzucany na siłę plan przebudowy społeczeństwa (tak się składa, że pięcioletni), realizowany nie tyle z zamiarem rozwiązania problemu, co dla zasady, aby tylko odrzucić kolejny element panującego porządku. Kobiety nie powinny czuć się przymuszone ani do rezygnacji z pracy zawodowej, ani do rezygnacji z prowadzenia gospodarstwa domowego na rzecz jej podjęcia. Równość oznacza możliwość samodzielnego podejmowania takich decyzji zgodnie z własnymi potrzebami i priorytetami. W wolności.
Gabriela Szewczuk jest analityczką w Centrum Nauk Społecznych Instytutu Ordo Iuris, współpracuje także z Collegium Intermarium