W styczniu, kiedy lider opozycji, przewodniczący Zgromadzenia Narodowego (parlamentu) Juan Guaido ogłosił się tymczasowym prezydentem Wenezueli, USA uznały go niemal natychmiast za głowę państwa. Na przełomie kwietnia i maja Guaido wezwał armię do poparcia opozycji i wystąpienia przeciwko Maduro - armia w większości pozostała jednak wierna temu ostatniemu.
Teraz - jak wynika z rozmów przeprowadzonych przez dziennikarzy "The Washington Post" z byłymi i obecnymi przedstawicielami amerykańskiej administracji - wenezuelskiej opozycji grozi utrata zainteresowania USA sytuacją, w tym pogrążonym od lat w kryzysie gospodarczym kraju. Początkowo Trump miał bowiem widzieć w obaleniu przez opozycję Maduro, ze wsparciem USA, jako "łatwe zwycięstwo" w czasie, gdy inne jego inicjatywy w polityce zagranicznej znajdowały się w impasie.
Były przedstawiciel administracji przeknuje, że Trump zamierzał przedstawić zmianę władzy w Wenezueli jako swoje wielkie zwycięstwo w polityce zagranicznej.
Obecnie jednak sytuacja miała ulec zmianie. Trump miał udzielić ostrej reprymendy doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego Johnowi Boltonowi i Mauricio Claverowi-Carone, dyrektorowi ds. polityki wobec Ameryki Łacińskiej za to, że zostali "rozegrani" zarówno przez Guaido, jak i przedstawicieli reżimu Maduro, którzy mieli ich przekonywać, iż popierają odsunięcie od władzy prezydenta.
W efekcie USA nie tylko uznały Guaido, ale także zaczęły wywierać presję dyplomatyczną na sojuszników, by ci poszli w ślady Waszyngtonu, a także nałożyły sankcje na przedstawicieli władz w Caracas i nie wykluczały opcji militarnej. Ta ostatnia - według ekspertów cytowanych przez "Washington Post" - groziła uwikłaniem USA w wojnę podobną do tych, które toczyły się w Iraku i Afganistanie.