Wciąż niewiele wiadomo o zapowiadanym przez rząd wprowadzeniu jednolitej daniny, łączącej dzisiejszy PIT oraz składki na ZUS i NFZ. Eksperci ostrzegają jednak, że samo takie połączenie wraz z zapowiedzią, że stawki nie wzrosną (nie licząc najbogatszych), może zwiastować realne podniesienie obciążeń fiskalnych. Trzeba bowiem pamiętać, że faktyczne obciążenie podatnika, i to zarówno zwykłego pracownika, jak i właściciela firmy, jest dalekie od prostego dodania wysokości składek i podatku.
Zapłacone składki emerytalne, rentowe, chorobowe i wypadkowe pomniejszają podstawę opodatkowania PIT. Podatek co prawda wciąż wynosi 18 albo 32 proc. (w przypadku skali) lub 19 proc. (jeśli przedsiębiorca wybrał liniowy PIT), ale daninę odprowadza się od niższej kwoty. Składka zdrowotna natomiast w lwiej części pomniejsza podatek. Po tym odliczeniu faktycznie wynosi ona nie 9 proc., lecz 1,75 proc. pensji.
Skoro jeden przelew, to bez odliczeń
W obecnym systemie składki zapłacone na ZUS i NFZ są uwzględniane w wysokości przelewanej później na konto urzędu skarbowego kwoty PIT.
Według zapowiedzi Henryka Kowalczyka, ministra kierującego pracami nad reformą, system ma być prostszy od dzisiejszego. Dlatego odrębne ustalanie wysokości poszczególnych elementów ściąganego przez urząd jednolitego podatku, by odliczyć jego część, wydaje się nie wchodzić w rachubę.
– Trudno zakładać, by po połączeniu tych trzech danin w jedną nadal istniała możliwość dokładnego ustalenia wysokości poszczególnych jej części i odliczenia jednej od drugiej – mówi Łukasz Bączyk, doradca podatkowy z Crido Taxand.