Czasem warto poczekać miesiąc albo dwa, aby złożyć wniosek o przyznanie emerytury. Z danych ZUS wynika, że waloryzacja składek zebranych na koncie przyszłego emeryta ma ogromny wpływ na wysokość świadczenia, jakie będzie dostawał już do końca życia, gdy zrezygnuje z pracy.
Waloryzacja konta
Podwyżka stanu kont odbywa się raz do roku i dodatkowo co kwartał. To znaczy, że składki osoby, która idzie na emeryturę w okresie od stycznia do marca, będą objęte o jedną waloryzację więcej niż w przypadku osoby, której świadczenie wylicza się od października do grudnia. Waloryzacje za drugi, trzeci i czwarty kwartał roku wynoszą zwykle około 1–2 proc. Znacznie wyższa jest natomiast waloryzacja, która obejmuje świadczenia wyliczane od lipca do września (w tym roku wyniosła 112,41 proc.). Wyjątkowym miesiącem jest czerwiec, do którego nie stosuje się waloryzacji kwartalnej, jedynie waloryzację roczną. Z tego powodu emerytury przyznane na wniosek w czerwcu mogą być przeciętnie nawet o 100 zł niższe od majowych czy lipcowych świadczeń.
Z wykorzystaniem takich wskaźników osoba, która uzbierała np. 450 tys. zł na swoim koncie w ZUS, może liczyć na to, że po waloryzacji przybędzie jej ekstra 39 tys. zł składek. Te pieniądze podzieli się później przez wskaźnik dalszego trwania życia takiej osoby, tym niższy, im później emeryt występuje o przyznanie świadczenia.
Przeczekać rok, a nawet dwa
Z wyliczeń ZUS, o które poprosiła „Rzeczpospolita", wynika, że osobom, które nie mają presji przejścia na emeryturę, opłaca się poczekać dłużej niż kilka miesięcy z taką decyzją.
Przykładowo kobieta, która w 2018 r. ukończy 60 lat i do tej pory zarabiała brutto 3,7 tys. zł, czyli trochę poniżej średniej, może liczyć na świadczenie w wysokości około 1916 zł brutto (przy założeniu, że ma 250 tys. kapitału początkowego, uzbierała po 1999 r. 170 tys. składek i ma na subkoncie kolejne 85 tys. zebrane wcześniej w OFE).