W wyniku dwóch tegorocznych wyborów nie udało się wyłonić nowego rządu. Niemała w tym rola jednego polityka. Jest nim sprawujący od ponad 13 lat funkcję premiera Beniamin Netanjahu. Ciążą na nim zarzuty korupcyjne, przedstawione oficjalnie dopiero w listopadzie, ale głośno było o nich od wielu miesięcy. Jest to jedna z najważniejszych przyczyn zapaści politycznej w Izraelu.

Kolejne, trzecie, wybory do Knesetu odbędą się 2 marca przyszłego roku. Nie jest jasne, czy w ich wyniku uda się jednemu z dwu najważniejszych bloków politycznych zdobyć partnerów koalicyjnych gwarantujących większość w 120-osobowym parlamencie. W tym roku nie udało się to ani kierowanemu przez Netanjahu Likudowi, ani sojuszowi Niebiesko-Biali byłego generała Benny'ego Gantza.

W Likudzie rośnie przekonanie, że czas premiera najdłużej rządzącego państwem żydowskim już się definitywnie skończył. Kilka dni temu były minister spraw wewnętrznych Gideon Saar wezwał otwarcie do wyboru przez partię nowego przewodniczącego – prezentując siebie w roli kandydata. Nie jest jedynym.

Tak czy owak szanse Netanjahu na dalsze rządy są niewielkie. Nawet gdyby wygrał wybory, prezydent Izraela miałby podstawy, by nie powierzyć mu misji utworzenia rządu. A to z powodu zarzutów korupcyjnych. Nie musi wprawdzie podawać się do dymisji, jednak w razie skazania grozi mu więzienie. Przed takim scenariuszem uchronić może Netanjahu jedynie dalsze sprawowanie funkcji premiera, gdyż to odsuwa w czasie proces sądowy.