Trump porzucił kurdyjskich sojuszników

Biały Dom ogłosił, że USA nie będą przeszkadzały Turcji w planowanej operacji w północnej Syrii. Syryjscy Kurdowie komentują: to cios w plecy dla naszych oddziałów.

Aktualizacja: 07.10.2019 21:29 Publikacja: 07.10.2019 18:10

Trump porzucił kurdyjskich sojuszników

Foto: AFP

Prezydent Donald Trump dał Turkom zielone światło na rozprawę z Kurdami, którzy panują nad terytoriami w północnej Syrii wzdłuż tureckiej granicy. Stało się to po jego rozmowie telefonicznej z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem. W komunikacie z niedzieli Biały Dom wyjaśniał, że wojska amerykańskie nie będą zaangażowane w turecką operację i jej nie popierają. I w ogóle się z tego rejonu wycofają. Dotychczas Amerykanie byli tam w sojuszu z syryjskimi Kurdami. To oni mieli najwięcej zasług w pokonaniu tzw. Państwa Islamskiego.

Kurdowie traktują porzucenie przez Trumpa jak zdradę. Rzecznik zdominowanych przez Kurdów Syryjskich Sił Demokratycznych (SDF), kontrolujących terytoria odbite ISIS, mówił miejscowej telewizji, że Amerykanie dawali gwarancje, że nie pozwolą Erdoganowi na operację militarną. Dlatego oświadczenie Białego Domu było dla Kurdów takim zaskoczeniem. – To cios w plecy SDF – powiedział ich rzecznik Kino Gabriel.

W poniedziałek kilka tweetów poświęcił sytuacji Donald Trump. Przypisał sobie zwycięstwo nad ISIS i zapowiedział, że „już czas dla nas wyplątać się z tych śmiesznych niekończących się wojen i zabrać naszych żołnierzy do domu".

O co chodzi Ankarze? Erdogan próbował skłonić państwa UE do wsparcia pomysłu utworzenia po syryjskiej stronie granicy z Turcją strefy bezpieczeństwa, strasząc je: – Otworzymy bramy dla uchodźców do Europy.

Strefa miałaby liczyć niemal 500 km szerokości i sięgać ponad 20 km w głąb Syrii. Miałyby tam powstać warunki służące nie tylko zatrzymaniu spodziewanej fali uchodźców z Idlib – w chwili, gdy ruszy ofensywa sił prezydenta Asada. Mogliby tam też zostać przesiedleni uchodźcy z samej Turcji. W ostatnich tygodniach nieco uchodźców z nadgranicznego Gaziantep już przetransportowano. Oficjalnie nie wbrew ich woli i jedynie tych niezarejestrowanych.

To projekt nie tyle humanitarny, ile polityczny. Chodzi być może w decydującej mierze o Kurdów w Syrii, którzy kontrolują nadgraniczne obszary. Liczące kilkadziesiąt tysięcy bojowników siły kurdyjskie YPG (są podstawą wspomnianych Syryjskich Sił Demokratycznych – SDF) walczyły z ISIS. Do tej pory są pod militarną ochroną USA utrzymujących na północy Syrii 2 tys. żołnierzy z oddziałów specjalnych, ale to mocą decyzji Trumpa się właśnie kończy.

Z punktu widzenia Ankary YPG to nic innego jak zbrojne ramię PKK, czyli Partii Pracujących Kurdystanu, organizacji Kurdów tureckich walczących od dziesięcioleci o niepodległy Kurdystan na południowym wschodzie Turcji. Osiedlenie w strefie bezpieczeństwa na północy Syrii arabskich uchodźców mogłoby zmienić etniczną strukturę tych terenów.

— d.z.

Prezydent Donald Trump dał Turkom zielone światło na rozprawę z Kurdami, którzy panują nad terytoriami w północnej Syrii wzdłuż tureckiej granicy. Stało się to po jego rozmowie telefonicznej z prezydentem Turcji Recepem Erdoganem. W komunikacie z niedzieli Biały Dom wyjaśniał, że wojska amerykańskie nie będą zaangażowane w turecką operację i jej nie popierają. I w ogóle się z tego rejonu wycofają. Dotychczas Amerykanie byli tam w sojuszu z syryjskimi Kurdami. To oni mieli najwięcej zasług w pokonaniu tzw. Państwa Islamskiego.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Marcin Kierwiński: Nie zrobiłem nic złego, nie będę się tłumaczyć
Polityka
Marek Migalski: Listy śmierci kontra uciekinierzy
Polityka
Sondaż: Ostra ocena Zielonego Ładu i poparcie dla walki ze zmianami klimatu
Polityka
Michał Kolanko: Europejska ofensywa Donalda Tuska
Polityka
Sondaż CBOS. Rząd Tuska ma więcej przeciwników niż zwolenników