Białoruskie władze próbowały sprowadzać już ropę z Azerbejdżanu, a nawet z Wenezueli, z której trafiała na Białoruś poprzez rurociąg Odessa-Brody. Z powodu niższej ceny Mińsk wracał jednak do rosyjskiego surowca, a w ubiegłym roku sprowadzono 18 mln ton ropy, czyli tyle, ile przerobiły w w 2018 r. dwie białoruskie rafinerie w Mozyrzu i Nowopołocku.
Na własne potrzeby w kraju zostało jedynie około 6 mln ton ropy, resztę w postaci gotowego paliwa Białoruś sprzedała m.in. Ukrainie, Holandii i Wielkiej Brytanii. Mińsk zarobił na tym niemal 6,5 mld dolarów, mniej więcej tyle (6,8 mld) musiał zapłacić za całą importowaną z Rosji ropę. Rurociąg „Przyjaźń" (Drużba) od lat był dla władz w Mińsku jednym z głównych źródeł dochodu. W ubiegłym roku Białoruś płaciła za baryłkę rosyjskiej ropy około 48 dolarów, gdy średnia cena surowca na światowym rynku wynosiła niemal 70 dolarów. Sytuacja zaczęła się jednak zmieniać po tym, jak od 1 stycznia w Rosji zaczął obowiązywać tzw. manewr podatkowy i cena ropy dla białoruskich rafinerii zaczęła piąć się w górę, a w ciągu najbliższych lat ma zrównać się ze światową.
W czwartek rządzący od ponad ćwierćwiecza prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenko oświadczył, że kupowanie rosyjskiej ropy jest co raz mniej opłacalne. Mówił, że Białoruś rozważa zakup ropy spoza Rosji. Prezydent wspomniał m.in. o ropie z Iranu, USA, Arabii Saudyjskiej czy Emiratów Arabskich. Oświadczył, że chodzi o co najmniej 20–25 mln ton ropy rocznie.
– Najbardziej opłacalny kierunek jest z Gdańska – z Polski do Białorusi. Zrobimy trójnik i do dwóch rafinerii będziemy dostarczać jednocześnie – oświadczył, cytowany przez białoruską agencję BiełTA.
Wymieniał też porty Litwy i Łotwy. W tym celu, jak stwierdził, Białoruś „zabierze" dwie gałęzie rurociągu „Przyjaźń". Jedna z nich biegnie poprzez Polskę do Niemiec.