– Gdyby wybory miały się odbyć dzisiaj, Recep Erdogan nie miałby szans na zwycięstwo – twierdzi Hasan Suba, poseł tureckiego parlamentu z ramienia ?yi Parti, czyli Dobrej Partii. Jest przekonany, że czas prezydenta rządzącego Turcją od 16 lat zbliża się już ku końcowi.
Siedzimy na jego farmie w Elmali w prowincji Antalya. Stado kóz, trochę owiec, pola uprawne i niewielka winnica. Idylliczne miejsce u podnóża wysokich gór, bez dokuczliwych upałów i z dala od politycznych problemów, jakie stwarza dla Turcji wojna w Syrii w postaci chociażby 3,5 mln uchodźców syryjskich. Z rzadka docierają tu też echa konfliktu z mniejszością kurdyjską przybierającego postać starć zbrojnych na południowym wschodzie kraju.
Uchodźców w prowincji Antalya jest mało, w samym Elmali garstka, może ze dwa tysiące pracujących na czarno w rolnictwie, ku niezadowoleniu miejscowych borykających się z własnymi problemami, w miarę jak pogarsza się gospodarka.
Obok winnicy Hasana Subaş? ponaddwustuletni dom z podłogami z desek cedrowych i sprzętami pamiętającymi czasy późnego sułtanatu świadczy o świetności rodu. Jako 70-letni patriarcha mógłby spokojnie spędzać tu czas i jedyną jego troską mógłby być coraz mniej opłacalna, a właściwie już wcale nieopłacalna, jak mówi, produkcja rolnicza. Zdecydował inaczej. – Postanowiłem wrócić do polityki, widząc, że w Turcji źle się dzieje – mówi.
Wielu za kratami
Zdecydował się wziąć udział w wyborach i bez problemu zdobył mandat z ramienia Dobrej Partii, konserwatywnej w sferze obyczajowej, ale liberalnej w definiowaniu systemu władzy państwowej.