Jeśli – skądinąd ciekawy – wywiad Marka Migalskiego z Grzegorzem Schetyną w „Do Rzeczy", w którym przewodniczący Platformy przedstawił dość trzeźwą analizę sytuacji politycznej, staje się tematem tygodnia, to bez wątpienia jest to sygnał, że mamy szczyt sezonu ogórkowego. Bo być może największym zaskoczeniem w tym, co mówi Schetyna, jest to, że przedstawia on bardzo klarowny, ale niezaskakujący wywód dotyczący tego, jak zmienia się polska i europejska scena polityczna.
Oczywiście dla części lewicowo-liberalnych elit słowa szefa Platformy o tym, że jego partia powinna utrzymać „konserwatywną kotwicę", mogą być sporym zawodem. Sęk w tym, że duża część elektoratu jest znacznie bardziej konserwatywna od części polityczno-medialnych elit.
Jednak teza, że polityka w Polsce przesunęła się w prawo w sytuacji, gdy w tej chwili w parlamencie nie ma żadnej partii, która określałaby siebie jako lewicowa, nie wydaje się zbyt śmiała. Pod tym względem wynik wyborów jest zupełnie oczywisty. A Schetyna po prostu wyciąga wnioski z klęski SLD i ruchu Janusza Palikota.
Szef PO również nie odkrywa Ameryki, gdy zauważa, że obecnie lewicowy elektorat „zameldował się" w PiS. Zapowiedzi rządu dotyczące polityki socjalnej, z realizowanym już programem 500+, podniesieniem płacy minimalnej czy wprowadzeniem minimalnej stawki godzinowej, sprawiają, że pozostałe partie, nawet lewicowe, w sprawie socjalnej mają niewiele do zaoferowania.
Lider PO ma również rację, gdy mówi, że to elektorat konserwatywny decyduje o wyniku wyborów w Polsce. Polacy są bardziej konserwatywni niż inne narody, a zatem również centrum w Polsce jest bardziej konserwatywne. Bez poparcia umiarkowanie konserwatywnych wyborców trudno będzie wygrać wybory parlamentarne. Ale i to nie jest zbyt odkrywczym twierdzeniem dla osób, które interesują się polską polityką.