Giertych zaczyna swój wpis od wyrażenia sprzeciwu wobec nadaniu jednej z ulic w Warszawie imienia Lecha Kaczyńskiego (o poparciu dla takiego pomysłu mówił kilka dni temu prezydent Warszawy i kandydat na prezydenta Polski, Rafał Trzaskowski).
"Znałem i do pewnego stopnia lubiłem Lecha Kaczyńskiego" - zaznacza Giertych, który jednak następnie zarzuca Lechowi Kaczyńskiemu, że ten chciał "złamać Konstytucję" w 2006 roku poprzez "ogłoszenie wyborów pod pretekstem, że budżet na rok 2006 nie został uchwalony w trzy miesiące od złożenie projektu budżetu przez poprzedni rząd Marka Belki (a rząd Marcinkiewicza złożył nowy projekt nad którym procedował Sejm)".
"Nie zrobił tego tylko z tego powodu, że w Sejmie porozumiało się 5 partii (PO, PSL, LPR, Samoobrona i SLD). Tę egzotyczną koalicję ułożyłem razem z Donaldem Tuskiem, a jej konsekwencją była uchwała podjęta przez Sejm w czasie gdy obradami przewodził wicemarszałek Marek Kotlinowski wbrew ówczesnemu Marszałkowi Sejmu Markowi Jurkowi. Po podjęciu tej uchwały zostały podjęte rozmowy z braćmi Kaczyńskimi, gdzie strony nawzajem groziły sobie odpowiedzialnością za zamach stanu. Kaczyńscy odpuścili, gdyż zagroziliśmy im zmianą Marszałka i rządu. W wyniku tego kryzysu PiS został zmuszony do zawarcia koalicji, której skutkiem było zużywanie się poparcia i brak możliwości rządów autorytarnych, a po rozpadzie koalicji klęska PiS w 2007" - opisuje wydarzenia z tamtego okresu Giertych.
"Gdyby wówczas plan braci Kaczyńskich się powiódł, to Polska byłaby pod rządami autorytarnymi od roku 2006" - ocenia były wicepremier.
Giertych przekonuje, że "w tym pierwszym zamachu Kaczyńskich pierwszoplanową rolę odgrywał Lech". "Nie ma najmniejszych powodów, aby nauczając dzieci o zamachu stanu zorganizowanym przez Jarosława Kaczyńskiego nie uczyć również o pierwszych jego próbach w 2006. W takiej sytuacji nazywanie ulic imieniem Lecha Kaczyńskiego byłoby schizofrenią" - dodaje.