Gdy trafił jesienią 2003 roku za kraty, przez wielu analityków był uważany za głównego konkurenta Władimira Putina. Jego majątek szacowano wtedy na ponad 15 mld dolarów, stał na czele potężnej korporacji naftowej Jukos, która po jego areszcie została wchłonięta przez rosyjskiego giganta państwowego Rosnieft.
Został oskarżony o defraudacje i oszustwa podatkowe, ale do winy nigdy się nie przyznał. Spędził dziesięć lat w łagrach, a gdy wyszedł na wolność w grudniu 2013 roku z kolonii karnej w Karelii został natychmiast przywieziony na lotnisko w Petersburgu, stamtąd wysłano go samolotem do Niemiec. Od tamtej pory wraz rodziną mieszka w Szwajcarii i jest uważany za szarą eminencję znacznej części rosyjskiej opozycji demokratycznej. Do Rosji powrotu nie ma, po jego emigracji władze postawiły mu kolejne zarzuty i wytoczyły już nowe postępowania karne.
– Na kartach do głosowania piszcie „precz z samodzierżawiem” – brzmiał ostatnio jak niegdyś również mieszkający w Szwajcarii wódz rewolucji październikowej. Zaproponował swój plan działań na 8 września, gdy w Moskwie będą się odbywały wybory do miejskiej Dumy. Apelował do moskwian, by oddawali swój głos wyłącznie na kandydatów, którzy opowiadają się za przeprowadzeniem nowych „uczciwych wyborów”, potępiają represje, domagają się uwolnienia więźniów politycznych i ukarania policjantów, którzy od ponad miesiąca pacyfikują protesty w Moskwie.
Przeczytaj też: Ukrainę i Rosję czeka szybka wymiana jeńców?
Problem polega na tym, że takich kandydatów może zabraknąć, ponieważ władze wyeliminowały z wyścigu wyborczego prawie wszystkich przedstawicieli demokratycznej opozycji. Chodorkowski nawołuje więc rodaków, by gdzie tylko się da, „rozklejali ulotki” i „publicznie wypowiadali sprzeciw reżimowi”. – Ci, którym starczy odwagi, niech powiedzą o tym na ulicach miasta – przemawiał ostatnio do mieszkańców Moskwy kilka dni temu na swoim profilu na YouTubie. – Pokojowo, zgodnie z konstytucją – podkreślał.