I dlatego cieszy mnie, że w Polsce, gdzie przez wieki Żydzi i chrześcijanie (różnych obrządków i tradycji) świętowali obok siebie, żyli obok siebie, teraz prezydent – niezależnie od tego, z jakiej jest opcji politycznej – składa życzenia i chrześcijanom w dni ich świąt, i Żydom, gdy oni świętują swoje. To piękne nawiązanie do tradycji wielonarodowej, wieloetnicznej Rzeczypospolitej, którą pogrzebali najpierw naziści, a potem komuniści. Polska była do niedawna niemal monoetniczna i choć powoli się to zmienia, nadal jesteśmy w porównaniu z dawniejszymi czasy jednorodnym społeczeństwem. Dobrze więc, gdy politycy nie tylko przypominają o przeszłości, ale także pokazują, czego powinniśmy się z niej uczyć.




Przeraża mnie natomiast to, jak niechęć do Żydów wśród części (mam nadzieję, że niewielkiej, choć w mediach społecznościowych bardzo aktywnej) konserwatywnych katolików czy zwolenników prawicy, prowadzi już nawet nie tyle do hejtu wobec prezydenta, ale wręcz do odrzucenia podstawowych elementów wiary chrześcijańskiej. I tak część internautów przekonuje, że Jezus nie był Żydem (bo nie mówił po hebrajsku, a po aramejsku, więc pewnie był Aramejczykiem), i nawet fakt, że w starym rycie świętowaliśmy wspomnienie obrzezania Jezusa, o ofiarowaniu Go w świątyni nie wspominając (co jest tradycją żydowską), ich nie przekonuje. Inni budują kuriozalną filozofię i teologię, wedle której Żydzi i chrześcijanie wierzą w różnych Bogów. Dowodzenie, że Żydzi wierzą w innego Boga, bo nie uznają Trójcy Świętej, to niezrozumienie św. Pawła, to przekreślenie Ewangelii, nauczania Kościoła, ale także zdrowego rozsądku. Oczywiście, Żydzi wierzą inaczej (dlatego są Żydami, a nie chrześcijanami): nie uznali Jezusa za Mesjasza i Boga, i dlatego pozostali przy Pierwszym Przymierzu. Jako chrześcijanin wierzę, że pełnia objawienia jest w Chrystusie. Tyle że to w niczym nie zmienia faktu, że judaizm i chrześcijaństwo mają wspólne korzenie, że Żydzi wyznają pewną, istotną część Objawienia Bożego i wreszcie, że to my jesteśmy wszczepieni w Izrael, a nie Izrael w nas.

Ale nie trzeba odwoływać się do głębokiej teologii, żeby to zrozumieć. Wystarczy przyjęcie realizmu poznawczego i świadomość, że błąd w poznaniu czegoś nie przekreśla istnienia tego czegoś. Weźmy Tomasza Terlikowskiego. Część z czytelników „Rzeczpospolitej" może uważać mnie za katolickiego oszołoma, wariata, który na śniadanie, obiad i kolacje zjada ateistę lub przynajmniej feministkę, inni mogą uznać mnie za przeciwnika Kościoła, bo domagam się oczyszczenia i stoję po stronie ofiar, jeszcze inni mogą uważać, że jestem judeochrześcijaninem podszywającym się pod tradycyjnego katolika. Każdy z tych opisów odnosi się jednak do tej samej osoby, a nie do trzech różnych. To, że ludzie się mylą (a może nie) w opisie i poznaniu, nie tworzy trzech różnych osób, a co najwyżej skłania do dalszych poszukiwań.

W przypadku Boga jest – zachowując wszelkie różnice, związane z objawieniem i Jego absolutną niepoznawalnością – tak samo. Jest jeden Bóg. Ludzie poznają Go różnie, ujmują z różnych stron, ale On pozostaje tym samym. W przypadku Żydów i chrześcijan, z chrześcijańskiego punktu widzenia, trzeba powiedzieć jasno: judaizm odrzuca część fundamentalnych prawd o Bogu, w pewnych kwestiach ujmuje Go inaczej, odrzuca część objawienia, ale czci tego samego Boga. Nasze poznanie, ba, nawet nasz błąd, nie ma możliwości tworzenia nowego Boga, nie kwestionuje jedności Boga, w którego wierzą i Żydzi, i chrześcijanie, a także – choć w sposób jeszcze bardziej zafałszowany – wyznawcy islamu.