Robert Mazurek: Kobieta w bydlęcej skórze

Uwaga, dziś chcę tchnąć. Optymizmem na państwa chcę tchnąć, bo to święta idą, wyjątkowo trudny czas, przyda się wam.

Aktualizacja: 21.12.2018 20:09 Publikacja: 20.12.2018 22:27

Robert Mazurek: Kobieta w bydlęcej skórze

Foto: Fotorzepa

Jak co roku już od pierwszych taktów „White Christmas" w radiu co ważniejsze portale, pisma dla wyzwolonych kobiet zakładających wysokie obcasy czy też dla młodzieży wielkomiejskiej koło czterdziestki, słowem, oni wszyscy ubolewają, utyskują i upominają się.

A wszystko przez krismas, który familijny paradygmat spędzać każe z najbardziej opresyjną grupą społeczną w biosferze, czyli rodziną. Na szczęście każdy znajdzie w mediach swą grupę wsparcia i podręcznik survivalu, jak ten koszmar przetrwać. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie jesteście państwo teraz na Bali i czytacie te słowa, to przyjmijcie ode mnie owo tchnienie, ten powiew zdrowej radości. Bo przecież cieszyć się można ze wszystkiego.

Mój przyjaciel na ten przykład uznaje mijający rok za udany, bo się rozwiódł i – jak zapewnia – odetchnął, lżej mu. To ostatnie rozumie zapewne doskonale pan Piotr, który po tym, gdy się rozwiódł, zaczął skakać tak daleko jak nigdy dotąd. I to z nartami. Jak widać żony człowieka uziemiają. Ale też inny z mych przyjaciół, nawet z tych łamów, uznaje mijający rok za wyjątkowo dobry, bo się oświadczył, datę ślubu wyznaczył i nawet gości zaprosił. Dla jednego miód, dla innego kiełbasa, co kto lubi.

Moja osoba co prawda ani się nie rozwodzi – bo nad czym tu się rozwodzić – ani nie żeni, niemniej i mnie spotkały liczne przyjemności. A nawet zaszczyty, największe z przyjemności. Otóż pewien opiniotwórczy, acz coraz bardziej niskonakładowy tygodnik uznał moją osobę za wpływową i skalkulował moją pozycję na 21. miejscu w Polsce, znaczy wyżej od Bońka, Michnika, marszałków obu izb parlamentu i legionu aktorek serialowych. Przypomnieć mógłby ktoś nie bez racji, iż w tworzeniu tegoż rankingu udział brał pewien znany, kliniczny szaleniec, więc i pozycja mojej osoby nie dziwi. No cóż, wariat, nie wariat, grunt, że dobrze głosował.

Nie wspominałbym przez skromność o tym wydarzeniu, lecz właśnie na dniach dostałem kolejne wyróżnienie, ale w końcu to było do przewidzenia, że po 21. miejscu w rankingu najbardziej wpływowych Polek i Polaków (nie sprecyzowano, w której kategorii) odezwie się do mnie „wydawca najbardziej prestiżowej encyklopedii świata kobiet Who is Who in Women's World 2019". Że co, proszę, że to nieporozumienie, że jak Mazurek i kobiety? A powiedzielibyście to samo Annie Grodzkiej? Aha, prestiżowi wydawcy proszą tylko w e-mailu, bym pomógł im stworzyć swą notkę biograficzną, to ją opublikują. No wiecie państwo, Michelle Obama, brytyjska królowa, Lady Gaga, moja osoba, może zła kolejność.

I co, myślicie pewnie, że to jacyś naciągacze, tak, że pieniądze chcą wyłudzić? Że to ci sami, co to listy piszą, że w Nigerii ktoś spadek zostawił – a propos, ostatnio śmiertelność w Afryce znacząco spadła, bo nikt mnie nie obdarował – tak pomyśleliście, prawda? Otóż nie, za darmo mnie umieszczą, prawdziwie docenili! Zaznaczają tylko, normalna sprawa, że chętnie wyślą takie gotowe wydawnictwo. Wersja w bydlęcej skórze kosztuje już 99 dolarów (plus koszty wysyłki), ale kto by tam byle co kupował przy takiej okazji, prawda? Dlatego polecają raczej ekskluzywne wydanie w delikatnej, jedwabistej skórze cielęcej, z notatnikiem i stosownym dyplomem, a wszystko w okazyjnej – tylko dla wyróżnionych, wy będziecie musieli zapłacić znacznie więcej – cenie 169 dolarów. No i oczywiście pytają, ile egzemplarzy wysłać, w końcu taki prezent to gratka dla rodziny i bliskich, prawda? Aha, opłaca się brać z pięć sztuk, jest spora zniżka.

Wszystko to wzruszyło mnie tym bardziej, że po raz drugi w historii zostałem tak doceniony. Jakąś dekadę temu też mnie o to pytano, nawet o tym wspomniałem w felietonie, ale wówczas nie odpisałem. Głupi byłem, a oni – pewnie dotknięci nietaktem – milczeli przez ostatnie lata, lecz teraz, proszę, przypomnieli sobie. Jestem już w tym wieku, że jak z muzeum wychodzę, to wyje alarm, a oni wciąż pamiętają. Ech, ta bezinteresowna ludzka sympatia, której tak państwu na święta życzę, zawsze człowieka wzrusza. Więc się chyba zdecyduję na ten wariant z cielęciną. ©?

Jak co roku już od pierwszych taktów „White Christmas" w radiu co ważniejsze portale, pisma dla wyzwolonych kobiet zakładających wysokie obcasy czy też dla młodzieży wielkomiejskiej koło czterdziestki, słowem, oni wszyscy ubolewają, utyskują i upominają się.

A wszystko przez krismas, który familijny paradygmat spędzać każe z najbardziej opresyjną grupą społeczną w biosferze, czyli rodziną. Na szczęście każdy znajdzie w mediach swą grupę wsparcia i podręcznik survivalu, jak ten koszmar przetrwać. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nie jesteście państwo teraz na Bali i czytacie te słowa, to przyjmijcie ode mnie owo tchnienie, ten powiew zdrowej radości. Bo przecież cieszyć się można ze wszystkiego.

Pozostało 83% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami