Kard. Konrad Krajewski. Zapach Boga czyli dowód na istnienie

Bóg nie obiecuje i nie gwarantuje nam nic, co mogłoby powiększyć stan naszego posiadania. Bóg proponuje wiarę. Cud ufności po ciemku. Wiarę, która na dobrą sprawę zaczyna się tam, gdzie kończy się rozsądek.

Publikacja: 20.09.2019 18:00

Kard. Konrad Krajewski. Zapach Boga czyli dowód na istnienie

Foto: Shutterstock

Wydaje się, że dzisiejszemu światu nic nie jest tak potrzebne jak świadectwo człowieka wierzącego. Człowieka, który swoim stylem życia staje się dowodem na istnienie Boga. To ja mam być dowodem na istnienie Boga.

Wiara, jak pisze ksiądz Twardowski, jest cudem ufności po ciemku. Wiara ma być cudem pośród różnych ciemności tego świata: dziwnej nieraz polityki, niedorzecznych ustaw, które są często przeciw człowiekowi; przeciw rodzinie, przeciw państwu; pośród tragedii, których nie potrafię wytłumaczyć i zrozumieć, jak choćby ta ostatnia na Lampedusie. W tych mrocznych miejscach, w tych pokrętnych czasach każdy z nas ma być dowodem na istnienie Boga.

Przecież dotykamy Go w sakramentach. Spożywamy Go, wchłaniamy Go, nosimy Go w sobie. W każdej Komunii Świętej On daje swoje Ciało i natychmiast bierze moje. Po to, by Jezus mógł wyjść z tej pięknej naszej katedry, z naszych świątyń, z naszych kościołów na ulice. Gdziekolwiek więc pójdę, mogę Go zanieść, właśnie ja, bo staję się Jego tabernakulum. Tabernakulum żywym. Pomimo moich grzechów, słabości, pomimo moich wad Chrystus ciągle mi się powierza i pozwala nosić. Pozwala, bym reprezentował Go tam, gdzie żyję. Choćby to były najciemniejsze zakamarki naszego życia albo takie drogi, na których wydaje się, że nie ma dla Niego miejsca. Tam mogę Go zanieść tylko ja, tylko ty, nikt więcej. Staję się nosicielem Boga. Kiedy zaczynam żyć Ewangelią bez kompromisów, bez rozcieńczania Jego nauki. W Ewangelii Jezusa nie ma miejsca na pertraktacje i na ustępstwa. Słyszeliśmy przecież: „Kto nie jest ze Mną, ten jest przeciwko Mnie". To takie klarowne. Nie można dwóm panom służyć, a przyjaciółmi moimi jesteście wtedy, gdy czynicie to, co Ja wam przykazuję.

Moi drodzy, całe nasze życie jest pełne ubezpieczeń. Nie potrafimy bez nich żyć. Ciągle domagamy się jakichś odszkodowań. A przecież Bóg na tym świecie nie daje nam żadnych materialnych zabezpieczeń. Żadnego bezpieczeństwa ekonomicznego. Wręcz przeciwnie. Jak już ktoś sobie dużo nazbiera, On mówi: „Głupcze, tej nocy się spotkamy". Nie daje nam żadnej polisy. Bóg nie obiecuje i nie gwarantuje nam nic, co mogłoby powiększyć stan naszego posiadania. Bóg proponuje wiarę. Cud ufności po ciemku. Wiarę, która na dobrą sprawę zaczyna się tam, gdzie kończy się rozsądek. Moje poczucie bezpieczeństwa na tym świecie rozpoczyna się w momencie, gdy zaczynam kochać, i to bez granic. Kochać Boga całym moim sercem, całym swoim umysłem, całym sobą, a bliźniego jak siebie samego. Wtedy dopiero zaczynam być beztroski w obdarzaniu pięknem, wtedy zaczynam być dobry na każdą okazję życia, dla siebie i dla innych. Wtedy, jak błogosławiony ksiądz Jerzy Popiełuszko, zaczynam zło dobrem zwyciężać. Owszem, miłość bliźniego to również wielkie ryzyko dla każdego z nas. By uratować jakiegoś człowieka, by uratować Kościół albo naród, trzeba będzie nam cierpieć, a nawet ponieść śmierć. Ale takie właśnie cierpienie i śmierć stały się Mszą Świętą, w której uczestniczymy. Dlatego na ołtarzu lub obok ołtarza zawsze jest krzyż, bo cierpienie stało się Mszą Świętą. Śmierć stała się Mszą Świętą. Matka błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki, pani Marianna, tak mówiła w zeznaniach podczas procesu beatyfikacyjnego swojego syna: „To, co się stało, stanowiło prostą konsekwencję wyboru drogi życiowej księdza Jerzego. Skoro poszedł na księdza, to musiał wiedzieć, że może zostać męczennikiem. Bo oddanie życia za wiarę jest wpisane w powołanie kapłańskie". Tak mówiła ta prosta, święta matka kapłana. Dodajmy, że w każde życie chrześcijańskie wpisane jest oddanie życia za wiarę, bo przecież mamy naśladować Chrystusa ukrzyżowanego.

Jezu, obdarz mnie pokojem, o którym mowa w dzisiejszej Ewangelii, tak aby każdy człowiek, który mnie dzisiaj spotka, spotkał nie mnie, ale Ciebie. Zostań, Panie, z nami, abyśmy się stali dowodem na Twoje istnienie w moim kochanym mieście Łodzi. Bądźmy dowodem na istnienie Boga tam, gdzie żyjemy. Amen.

„Dlaczego nie czynimy cudów?"

Dlaczego nie czynimy cudów? Nigdy nie uczynię żadnego cudu, jeśli myślę tylko o sobie. Kiedy jestem zjednoczony z Bogiem, kiedy staję się Jego monstrancją, kiedy jestem Jego tabernakulum, już pozwalam Jezusowi mieszkać we mnie. To już nie ja żyję, ale żyje we mnie Chrystus. To On dokonuje cudów, nie ja. Uwierz w to! Tylko wpuść Chrystusa do swojego serca, do swojego domu; tam gdzie sobie nie radzisz. Wpuść do Internetu. Gdy z niego korzystasz, mówisz, że to tylko przeglądanie, a to zwykłe grzebanie, po którym wcale nie stajesz się lepszy. Wpuść Go tam! Zabierz Go tam, a zaczniesz czynić cuda. Dlaczego nie widzimy tych, którzy przechodzą koło naszych świątyń i czynią znak krzyża? Od tego zaczynają się cuda. Dlaczego nie widzimy nikogo, kto zaczyna posiłek, czyniąc znak krzyża? Od tego zaczynają się cuda. Dlaczego w rodzinach się nie modlimy? Od tego zaczynają się cuda. Może dzisiaj przeżegnaj się przed kolacją. Zobaczysz, że wszystko się zmieni. Jeśli Go zaprosisz, to zaczniesz roznosić Jego woń wszędzie, dokądkolwiek pójdziesz. Zapach Boga. Zaczniesz promieniować Bogiem.

Modlitwa, miłość, służba

„(...) zbliżyli się do Niego synowie Zebedeusza, Jakub i Jan, i rzekli: „Nauczycielu, chcemy, żebyś nam uczynił to, o co Cię poprosimy". On ich zapytał: „Co chcecie, żebym wam uczynił?". Rzekli Mu: „Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, drugi po lewej Twojej stronie". Jezus im odparł: „Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić, albo przyjąć chrzest, którym Ja mam być ochrzczony?". Odpowiedzieli Mu: „Możemy". Lecz Jezus rzekł do nich: „Kielich, który Ja mam pić, pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej lub lewej, ale dostanie się ono tym, dla których zostało przygotowane". Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł do nich: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie na okup za wielu" (Mk 10, 35–45).

Chciałem bardzo podziękować, że przyszliście modlić się w świątyni. Spróbujmy zmierzyć się ze słowem Bożym. Ono jest dla mnie i dla ciebie na dziś. To samo jest czytane dzisiaj na całym świecie. Tę samą Ewangelię czyta dziś papież Franciszek w Watykanie, Eskimosi czy mieszkańcy Afryki.

Pierwsze, co mnie dotyka w dzisiejszej Ewangelii, to Jezus, który mówi do dwóch odważnych uczniów. Oni nie kryją się ze swoim sposobem myślenia, że pierwsze miejsca są fajne, zapewniają byt i pewien poziom życia. On ich pyta: Co chcecie, abym wam uczynił?

Przyszliśmy do naszej świątyni. Jezus pyta każdego z nas: Co chcesz, abym ci uczynił? Odwagi! Trzeba Mu powiedzieć. Wiecie, co by było chyba najtrudniejsze w moim życiu chrześcijańskim? Gdybym nie miał do Boga pytań. Panie Jezu, przychodzę, jestem, ale nie mam nic do Ciebie. Kompletnie nic. Wysilmy się. Z czym przychodzisz dzisiaj do kościoła? O co chcesz Go prosić? Mów nawet o tych rzeczach, o które w mniemaniu innych nie powinieneś prosić. Jak tych dwóch apostołów. Inni mówili: przesadzili, proszą o pierwsze miejsca. A Jezus im odpowiedział.

Dwa tygodnie temu byłem we Florencji, w szpitalu, gdzie rok po urodzeniu leży dzieciak. Pojechałem, bo miał mieć operację. To była kwestia życia i śmierci. Pojechałem w imieniu papieża Franciszka, aby być z rodzicami. Kiedy wszedłem na korytarz słynnej kliniki, matka dziecka mówiła: „Boże, dość! Dość chorób mojego syna!". Po włosku to ładnie brzmi: „Basta!". Nie słyszałem nigdy piękniejszej modlitwy. Przytuliłem się do tej matki. Bez słów. Przychodźmy do kościoła z takimi modlitwami do Boga. „Jezu, nie radzę sobie. Nie radzę sobie z moim małżeństwem. Rozpada się. Tak się kochaliśmy... Nie radzę sobie z wychowaniem dziecka, łazi gdzieś, bierze dopalacze, różne inne rzeczy. Paskudzi mi się". Przyjdź z tym do Jezusa, bo gdzie masz pójść? Przyjdź i powiedz: „Jestem byle jaki jako ksiądz, bo jak bym nie był byle jaki, to żaden głupi film by nie powstał". A może to film prawdziwy? Trzeba przyjść do Jezusa i powiedzieć, że nie radzisz sobie ze swoim ciałem, ze swoimi emocjami. A co z odpowiedzią? Papież Franciszek nieraz mówił: „Szukaj w Piśmie Świętym!". Tam jest odpowiedź na każdą sytuację twojego życia. Nawet jak będziesz po uszy w bagnie, to Jezus powie ci, co robić.

Kiedy ci dwaj odważni apostołowie sprzeczali się o pierwsze miejsca, Jezus im mówi: Nie do mnie jednak należy, kto będzie po lewej i prawej stronie. Może myślał już o tym, kto będzie z Nim ukrzyżowany po lewej i prawej stronie? Mówi tak: Niech między wami będzie zupełnie inaczej. Kto chce być pierwszy, niech służy. Niech będzie beztroski w obdarzaniu pięknem. Niech pomaga innym we wszystkim.

Mieszkałem w Łodzi przy ulicy Centralnej, za torami. To była dla mnie centralna ulica na świecie. Centralna, bo moja. Tam się dobrze biło, jak się ze Szkoły numer 120 wychodziło. Kiedy przygotowując tę homilię, przeczytałem tę Ewangelię pierwszy raz parę dni temu, to pomyślałem o swojej mamie. Ja jeszcze spałem, a ona wstawała dużo wcześniej i prasowała, szykowała kanapki, obiad podgotowywała. Potem martwiła się cały dzień, kiedy z bratem graliśmy w piłkę. W tym czasie myła okna, podłogi. Kiedy chodziliśmy spać, ona jeszcze prasowała, prała... Jak niewolnik! Ona to wszystko robiła z miłości. Tak nas kochała. W widzialny i niewidzialny sposób. Służyła nam tak, jak o tym mówi Jezus w Ewangelii.

Pamiętam też, jak przez cały rok chodziłem z zaszytymi kieszeniami w spodniach, bo wcześniej ciągle trzymałem w nich ręce. Nawet jak z kimś rozmawiałem. Mama z tej miłości zaszyła mi na rok kieszenie i tak chodziłem do liceum. Oczywiście każdy z nas był sprytny, więc spytałem: „A gdzie będzie chusteczka?". „Nie martw się. I tak wycierasz nos w rękaw" – odpowiedziała. Trzeba było też na dziesiątą wracać wieczorem. Mimo że wszyscy najlepiej się wtedy bawili. Bo nas kochała i nam służyła.

Pomyślałem o babci. Siedziała tu, w tym kościele, w jednej z pierwszych ławek. Kiedy wnuki przyjeżdżały, a było nas sporo, każdy miał takie ciasto, jakie lubił. Mój brat drożdżowe, ja sernik na zimno, Ewa, moja kuzynka, zawsze jabłecznik. Tak było, bo ona nas bardzo kochała. Ona nam służyła, i to było pierwsze miejsce. Miejsce, które wydaje się, że jest ostatnie.

Jezus powiedział: Ja nie przyszedłem po to, aby Mi służono, lecz aby służyć. Jaka fajna Ewangelia na wybory! Ten zajmuje pierwsze miejsce, kto służy. Nawet nie zorientuje się, że to jest pierwsze miejsce. Ono jest tak piękne. Zobaczcie, ono nie ogranicza w żaden sposób wolności.

Pamiętam, że chodziłem z wieloma pytaniami do Pana Boga i taką modlitwą, której dzisiaj bym się wstydził. Razem z księdzem Jarkiem, dzisiaj proboszczem parafii Świętego Antoniego, uczęszczaliśmy do XXVIII Liceum Ogólnokształcącego. Przechodziliśmy koło kościoła i prawie zawsze drzwi do niego były otwarte. Była krata, przed którą przyklękaliśmy na chwilę. Przychodziłem ze wszystkimi problemami. Na przykład, kiedy nie przygotowałem się do klasówki. Wtedy marzyłem, żeby nauczycielka w korku utknęła. Albo żeby jej skradli klasówki, jak wiedziałem, że ze mną będzie kiepsko. Takie były moje modlitwy. Na szczęście Pan Jezus wysłuchuje tylko tych modlitw, które są dla naszego dobra. No bo przecież modlitwa, żeby odbić koledze koleżankę, jest bardzo fajna. Oczywiście ta modlitwa nie jest dla mnie. Może na szczęście.

Dzisiejsza Ewangelia zachęca nas, żeby przychodzić i mówić. Przychodźcie do Mnie, kiedy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Kiedy tak rozmawiałeś z Bogiem? Może w tym jest cały problem, że się Go nie radzisz? Odpowiedź znajdziesz w Ewangelii.

Idź i bądź piękny. Na każdą sytuację znajdziecie odpowiedź w Ewangelii. Tylko trzeba ją wyciągnąć z szafy, z biblioteczki i zacząć czytać jako list do mnie. Jako słowo Boga. Nie jako słowo ludzi, prezydenta czy papieża.

Dzisiejsza Ewangelia mówi także, że Jezus nie piętnuje pierwszych miejsc. Tylko jest pytanie, jak do nich dochodzimy. Jezus proponuje, byśmy dochodzili do nich, będąc pokornymi. Będąc beztroskimi w obdarzaniu pięknem. Służąc innym. Jezus mówi, że trzeba dochodzić do pierwszych miejsc przez miłość. Miłość, która jest bardzo delikatna. Prawie niewidoczna. Jeśli będziemy się przyglądali jakiemukolwiek dniowi Jezusa w Ewangelii, to zobaczymy, jak ta miłość promieniuje. On wstawał rano i kombinował przez cały dzień, jak pomóc drugiemu człowiekowi. Kombinował. Taka fabryka dobra. Od rana do wieczora. Jak spotkał trędowatych – to uzdrowił, jak spotkał jawnogrzesznicę – pobłogosławił. Nie wolno w szabat czegoś robić, to On robił, dla dobra człowieka. Tak nas zachęca do tych pierwszych miejsc. I to On zajął pierwsze miejsce. Tylko On uczy, że tym pierwszym miejscem jest miejsce ostatnie. Gdyby ktokolwiek z was chciał zająć ostatnie miejsce, to już jest zajęte. Jezus je zajął – ostatnie miejsce, czyli pierwsze. Bóg – człowiek miednicy i ręcznika. Jak nasze mamy, które zabiegały, żebyśmy byli piękni. Jezus Wszechmogący ukrył się w Hostii. Najbardziej zwykłym, ostatnim miejscu na ziemi. Gdybyśmy mieli pokazać Go w chlebie, to pewnie upieklibyśmy Go rumianym, pięknym, może jeszcze jakiegoś słonecznika dołożyli. A On jest w zwykłym białym opłatku. Taki pokorny.

Wszechmogący Bóg chce się dawać tobie i mnie. Za chwilę będziemy mogli Go przyjąć. Zobaczcie, co jeszcze dzieje się dziwnego. To my Go spożywamy. On daje nam się wchłaniać, spożywać. Z tym Jezusem możemy wyjść z naszej parafialnej świątyni i zanieść Go, gdzie tylko chcemy. Do twojego domu, gdzie nie można poradzić sobie z wieloma rzeczami, do szkoły, a ksiądz proboszcz na plebanię.

Niech wszyscy wiedzą, że jesteś po Komunii Świętej. Ja rano w Watykanie po Mszy Świętej, którą odprawiam codziennie w bazylice Świętego Piotra, na koniec modlę się, żeby moi współpracownicy wiedzieli, że byłem u Komunii świętej i dotykałem Boga. A ten, kto dotyka Boga, zajmuje ostatnie miejsce. Jest beztroski w obdarzaniu pięknem, bo miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego. To nie są słowa na ślub. To są słowa na życie. Amen.

Świętość

„A gdy tłumy się gromadziły, zaczął mówić: „To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz był znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia.

Królowa z Południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona przybyła z krańców ziemi słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz" (Łk 11, 29–32).

Świętość to jest wyciskanie z każdego z nas tego, co jest najpiękniejsze. Najlepszej wersji Krajewskiego, najlepszej wersji każdego z nas. Czy ja pozwalam sobie być pięknym? Zobaczcie, że tyle w nas piękna, tyle dobroci, tyle miłości. Tyle chęci służenia innym, a jednocześnie dzieje się coś takiego, że marnujemy życie.

Popatrzcie na kwiaty, które są dobre na każdą okazję. Beztroskie w obdarzaniu pięknem. Na chrzest, na pogrzeb, kiedy jestem zakochany i kiedy muszę przeprosić. One są dobre zawsze. Mało tego, one są piękne, kiedy nikt na nie nie patrzy. Włożymy je do wazonu, pójdziemy do pracy, a one i tak są piękne. Na tym polega świętość. Bycie pięknym w każdej przestrzeni. Gdziekolwiek bym był. Myślę, że gdyby Święta Teresa była na przykład motorniczym, to byłaby najlepszym motorniczym na świecie. Gdyby była nauczycielką, sprzątaczką, byłaby najlepsza. I to jest właśnie świętość. Wczorajsi święci, dzisiejsza Święta Teresa z Avila uczą nas tego – być pięknym w każdych okolicznościach życia.

„Chcecie być świętymi? ?To dzisiaj, nie jutro"

Jedną z rzeczy, które zrozumiałem przy papieżu Franciszku, jest to, że każdy z nas, a szczególnie kapłani, ma być Mszą Świętą po Mszy Świętej. Bo na Mszy Świętej bardzo łatwo być pobożnym, ofiarować wszystko. Wychodzimy po Mszy Świętej i co? I nic.

Jeżeli ktoś idzie na Mszę Świętą i widzi człowieka potrzebującego, to ten człowiek potrzebujący staje się dla niego Mszą Świętą! Nie musi wchodzić do kościoła. Celebruje Boga w drugim człowieku. Ale jeżeli mu pomoże, będzie szybko szedł do kościoła, aby podziękować Panu Bogu za tę dobroć, nie wiedząc, skąd się w nim wzięła.

Jezus z niczym nie czekał. Nikomu nie kazał przychodzić za tydzień, za miesiąc, nigdy nie mówił, że w następnym roku stworzymy plan duszpasterski. Rzecz jest dziś. Ewangelia jest dziś. Z dnia wczorajszego nic nie możemy już poprawić, zmienić. To już jest historia. Kto powiedział, że jutro do nas wszystkich należy? Wcale nie. Jest dzisiaj. I Ewangelia jest zawsze dzisiaj. Jeśli chcecie być świętymi, to dzisiaj, nie jutro. 

Fragment książki kard. Konrada Krajewskiego „Zapach Boga", która ukaże się nakładem Wydawnictwa Znak

Wydaje się, że dzisiejszemu światu nic nie jest tak potrzebne jak świadectwo człowieka wierzącego. Człowieka, który swoim stylem życia staje się dowodem na istnienie Boga. To ja mam być dowodem na istnienie Boga.

Wiara, jak pisze ksiądz Twardowski, jest cudem ufności po ciemku. Wiara ma być cudem pośród różnych ciemności tego świata: dziwnej nieraz polityki, niedorzecznych ustaw, które są często przeciw człowiekowi; przeciw rodzinie, przeciw państwu; pośród tragedii, których nie potrafię wytłumaczyć i zrozumieć, jak choćby ta ostatnia na Lampedusie. W tych mrocznych miejscach, w tych pokrętnych czasach każdy z nas ma być dowodem na istnienie Boga.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Żadnych czułych gestów