O czym mówię? O nowej, liberalnej tym razem, papolatrii, która ogarnęła część progresywistów katolickich, a także – choć w mniejszym stopniu – część tradycyjnie wierzących katolików, którzy jak lwy bronią każdej wypowiedzi papieskiej i przekonują, że najdelikatniejsza krytyka Franciszka pochodzi od złego i dowodzi w istocie zerwania z Kościołem, bo przecież Duch Święty nie mógł się mylić, a każda decyzja papieża od Niego pochodzi. To, że nie jest to prawda, nie ma znaczenia, gdy rozmawiamy ze szczególnie rozpalonymi zwolennikami papiestwa. Dobitnym przykładem tego, dokąd może nas doprowadzić takie myślenie, jest ojciec Thomas Rosica (ciekawe, że niebędący zwolennikiem takiego rozumienia papiestwa za poprzednich pontyfikatów). Ten konsultant Watykanu i szef kanadyjskiej organizacji medialnej Salt and Light Television nawet nie ukrywa, że jego ideałem jest papiestwo jednostek, które nie są ograniczone ani tradycją, ani nauczaniem Pisma Świętego, co w istocie oznacza, że nie są ograniczone Prawdą.

Przesada? Otóż nie! Wystarczy przeczytać, co ojciec Rosica mówi o obecnym pontyfikacie. Otóż jego zdaniem papież ma pełną władzę nad Prawdą. Może ją (taka opinia wprost nie pada, ale wynika z treści wypowiedzi) dowolnie zmieniać. „Papież Franciszek zrywa z katolickimi tradycjami, kiedy zechce, jest bowiem wolny od nieuporządkowanych przywiązań" – oznajmia. „Nasz Kościół wkracza rzeczywiście w nową fazę", „wraz z nadejściem pierwszego jezuickiego papieża jest otwarcie rządzony przez jednostkę, a nie tylko przez autorytet Pisma Świętego czy nawet przez dyktat tradycji i Pisma Świętego" – przekonuje duchowny.

Takie myślenie musi przerażać wierzącego tradycyjnie katolika, czy katolika w ogóle, bo nie ma nic wspólnego z wiarą Kościoła. Władza absolutna to już przeszłość i sprawowano ją nie w Kościele, ale raczej we Francji za czasów Króla Słońce. Nic dobrego ona nie przyniosła. Kościół zaś zawsze rządzony był nie przez jednostkę, która miała władzę nawet nad Prawdą, ale przez Boga, który wprawdzie postawił na czele instytucji słabego często człowieka, ale ograniczonego autorytetem Pisma Świętego, tradycji, magisterium poprzednich papieży. Jeśli uznajemy, że papież może swobodnie zmieniać tradycję, odrzucać ją, i szczycimy się tym, że wreszcie Kościół jest rządzony przez jednostkę, to w istocie czynimy z papieża idola, rozpoczynamy proces idolatrii, która sprawia, że Prawda musi ustąpić wobec woli jednostek. To śmiertelnie niebezpieczne nie tylko dla Kościoła, ale i dla papiestwa. A poza tym jest to sprzeczne z tradycją niepodzielonego Kościoła, a także nauczaniem Soboru Watykańskiego II, który jasno wskazywał, że papież nie ma władzy nad Prawdą, lecz jest tylko jej strażnikiem.

Można oczywiście zlekceważyć tę wypowiedź, przekonywać, że to jednostkowa opinia ważnego, ale jednak tylko duchownego. Kłopot polega na tym, że – może nie aż w tak radykalnej formie – staje się ona powszechna. Wielu katolików lekceważy fakt zmieniania bardzo głęboko zakorzenionych prawd moralnych, inni przekonują, że każda decyzja papieża jest dobra, bo... przecież jest on kierowany przez Ducha Świętego i ma pełnię władzy nad doktryną. Obie te postawy nie tylko są nieprawdziwe, ale też upodabniają popularną katolicką eklezjologię do myślenia świadków Jehowy. To oni są przekonani, że każdy prezydent ich grupy może od nowa pisać doktrynę. Katolicy nigdy tak nie uważali i nie mogą tak uważać. Zachwyt nie może niszczyć wiary.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95