Jest jakaś zawziętość w tych wszystkich nieobecnościach. Jakby zrobił coś złego tym, którzy postanowili już nigdy tu nie wracać. Cała jego wina bierze się z tego, że prawie się nie zmienił. Po tylu latach wciąż przypomina to samo miejsce, które kiedyś – przed epoką tanich linii lotniczych i programu 500+ – było szczytem urlopowych możliwości, a więc i marzeń. Areną rodzinnych kłótni i znudzonych miłostek obliczonych na miarę turnusu. Te pierwsze podjudzał, a drugie przygaszał swoją nierzeczywistością; faktem, że był zamiast. Zamiast zagranicznych kurortów, na które nie mogli sobie pozwolić, i zamiast natury, schowanej gdzieś w tle cuchnących smażalni i zagłuszanej trzaskaniem elektronicznych cymbergajów. Dlatego wyjęli go spod prawa nostalgii; wolą nie pamiętać, że momentami było im całkiem wygodnie w jego objęciach, że skreślali dni w kalendarzu, odliczając czas do kolejnego spotkania. Wyrzut dumy boli bardziej niż sumienia.

Szkoda, że was tu nie ma. Bo umierający kurort ma w sobie coś z Don Kichota na łożu śmierci. Wycofuje się ze swoich szaleństw, przeprasza wszystkich, których dotknęły jego przywidzenia i udawane przygody. Po raz pierwszy od lat przestaje brzmieć, jakby recytował katalogi biur turystycznych i mówi w swoim imieniu. Wspomina coś nawet o żalu, że zamiast dać wam odpocząć, wciągał was w swój sen wariata. Ale wy, którzy stanęliście kiedyś na drodze jednej z jego błędnych szarż, nie usłyszycie tych próśb o wybaczenie. Jesteście teraz w Hiszpanii, Tunezji, a może jeszcze dalej. Bo zawsze jest za blisko któregoś z tamtych, zastępczych kurortów. Nawet godziny lotu samolotem nie pozwalają się oderwać od jego zapachów i odgłosów. On mógłby wam wyjaśnić, o co w tym chodzi, ale musicie się spieszyć, jego przedśmiertna jasność spojrzenia nie będzie trwała wiecznie, niedługo nie będzie go już między nami. A jego śmierci nikt nawet nie zauważy. Po prostu któregoś lata zapomni się obudzić.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95