Autor Biblii nie bawi się w metafory ani analogie, jest nieprzyzwoicie dosłowny. I to w obie strony. Poznanie kojarzy On z namiętnością i dążeniem do celu za wszelką cenę. Miłość z wytrwałością i regularnością, których wymaga zdobywanie wiedzy. Jego dosłowność najbardziej krępująca jest właśnie teraz, w trakcie wakacji. Podczas dwóch miesięcy wielkiej wędrówki ludów, „poznawania nowych miejsc".
Turystykę i seksualność więcej łączy, niż dzieli. Tylko podróż do miejsca może się równać zbliżeniu do osoby. Nic innego nie może się równać tym czynnościom pod względem ich cielesności, angażowania wszystkich zmysłów jednocześnie. Ci, którzy są zbyt leniwi albo za bardzo się boją, twierdzą, że nie muszą się ruszać z domu. Mają przecież internet. Wystarczy im oglądanie filmów i zdjęć, nie czują potrzeby, by być na miejscu. Ale tym, którym wystarczyło odwagi, nie trzeba tłumaczyć, że nic tak nie wynagradza wysiłku jak podróż i miłość. Najważniejsze jest jednak to, że ten, kto odkrył, znalazł, poznał miejsce lub osobę, będzie chciał wracać. Wierność jest ważniejsza od olśnienia. Podróżnik i kochanek są tymi, którzy wracają. Odkrywają tylko po to, żeby chwilę później zapomnieć, niedzielni turyści i dziwkarze.
Obyczaje psuły się tu równolegle, w podobnym czasie i tempie. Podróżować i kochać można było coraz szybciej, łatwiej i taniej. Coraz mniej trzeba było dać, żeby więcej dostać. Tylko o spełnienie było jakby i tu, i tam coraz trudniej. Za to coraz łatwiej o nerwice. Te, które od czerwca do września widać na lotniskach i dworcach kolejowych, czy też inne, o których istnieniu przez cały rok informują reklamy „suplementów diety na potencję".
Bo też nie da się poznawać (tak jak Adam poznał Ewę, która poczęła i porodziła), nie będąc jednocześnie poznawanym. Podróż i bliskość, żeby stać się czymś w swej uczciwości prawdziwym, muszą być obustronne. A co można dać miastu, przemykając po nim w kilkadziesiąt minut na pokładzie meleksa? Miejsca są sumą rzeczy, które się w nich wydarzyły. Odsłonić się przed nimi znaczy coś w nich przeżyć, czegoś się dowiedzieć, coś zrozumieć. A one doceniają czystość intencji i brak pośpiechu. Otwierają się przed cierpliwymi, nagradzają ciekawskich – tych, którzy wyrzucili do kosza przewodnik i odważyli się zabłądzić.
Na początku XX wieku futuryści chcieli zniszczyć muzea, bo widzieli w nich symbol odgrodzenia sztuki od życia, zasuszenia dzieł w sztucznym i bezpiecznym otoczeniu wystaw. W epoce przewodników i zorganizowanych wycieczek całe miasta stały się muzeami. Wyschłymi i bezpłodnymi, grzecznymi i nudnymi. Górami kamieni bez tajemnic. Można je oglądać, ale nie da się ich poznawać. Nic dziwnego, że nie chce się tam wracać. W końcu otrzymaliśmy potwierdzenie profesjonalisty, że zobaczyliśmy już wszystko, co było tego warte.