Wiesz doskonale, jakim nieporozumieniem jest przymiotnik „trydencka", którym się ją obdarza. Że wszystko, co zrobił tamten sobór i jeden z Twoich poprzedników, sprowadzało się do wprawienia w ramy obrazu, który był z nami od początku, od tamtych trzech dni w Jerozolimie. Że jeżeli do czegoś można ją porównać, to chyba tylko do chusty i całunu, na których odbiła się wtedy twarz Jezusa. Nad którymi biedzą się od tylu lat naukowcy i wszystko, co potrafią powiedzieć, to że na pewno nie zostały uczynione ludzką ręką. Tyle że zamiast blaknąć i zanikać, Jego twarz stawała się w Mszy Wszech Czasów coraz wyraźniejsza. Jeżeli ręce papieży i teologów miały z nią do czynienia, to tylko w charakterze konserwatorów sztuki, nie twórców. Coraz więcej było w niej widać i słychać. Jak w opowieści, której zasadnicza fabuła była znana od początku, ale im dłużej się ją opowiada, tym lepiej rozumie. Pojawiają się nowe wątki i postaci. Nikt ich nie wymyśla, same przychodzą, nie wiadomo jak. Wiadomo tylko, że też są z wnętrza tej historii, że pasują – bo nie próbują dodać nic od siebie.

Opowieści milkną tylko wtedy, kiedy przestaje się ich słuchać albo zaczyna się to robić w niewłaściwy sposób. Puszcza się je mimo uszu albo zaczyna używać jako narzędzia. Chce się w nich zobaczyć siebie albo nabrzmiałe problemy współczesnego świata. Nić fabuły pozostaje ta sama, ale wokół zaczyna się kręcić tylu przybyszów z obcych światów, że coraz łatwiej się pogubić. Od dłuższego czasu słyszymy opowieść Mszy Wszech Czasów jak słabnący sygnał radiowy – coś przerywa, trzeszczy i buczy. Ale to tylko z naszym odbiornikiem jest coś nie tak.

Ty przecież zdajesz sobie sprawę, Ojcze Święty, że nie przestaniemy nasłuchiwać. Czytasz na pewno te wszystkie statystyki i raporty, które pokazują, że jeżeli przez ostatnie kilkadziesiąt lat Kościół gdzieś rósł, a nie się zwijał, gromadził wiernych i rodził powołania, to właśnie wokół niej, tej podobno przestarzałej i niezrozumiałej. Mówią, że próbujesz ją zepchnąć do katakumb, a Ty przecież zasiewasz właśnie w ziemi ziarno. Niczego nie zakazujesz; po prostu wiesz, że aby wydać plon, musi wcześniej obumrzeć. I może właśnie taka, ukryta i niedostępna, jest najbardziej sobą? Forma przylega tu najściślej do treści – historii śmierci Człowieka, który był Bogiem. Pogardy okazanej temu, co najświętsze. A dalej będzie już tylko lepiej. Bo jak sednem tamtej opowieści była misja ratunkowa człowieka, tak puentą tego, co się dziś dzieje, będzie uratowanie Kościoła. Kiedy już zawiodą wszystkie rachuby i pięcioletnie plany naprawcze, okaże się, o dziwo, że słońce Mszy Wszech Czasów dalej świeci.

My, Polacy, rozumiemy to może najlepiej, bo nasz język dojrzewał na wygnaniu; nasza poezja żyje tylko wtedy, kiedy do czegoś tęskni. Wiemy, że cenić można tylko tę ojczyznę, którą się straciło. Jako pierwsi powinniśmy Ci więc podziękować, najchętniej z zachowaniem tych wszystkich form, których tak jednak nie lubisz – ukłonów i pocałunków. Najlepiej byłoby więc zatelefonować, znienacka, tak jak sam masz w zwyczaju to robić. Grazie, Francesco.