Jean-François Colosimo: Kiedy w Iraku nie będzie już chrześcijan

Wszyscy Irakijczycy cierpią,/ale to z wyznawców Chrystusa/uczyniono ofiary ekspiacyjne/za całe zło wojny domowej.

Publikacja: 02.06.2017 18:00

Iracki chłopiec modli się w zniszczonym kościele. Karradh, dzielnica Bagdadu

Iracki chłopiec modli się w zniszczonym kościele. Karradh, dzielnica Bagdadu

Foto: Getty Images, Muhannad Fala'ah

Kiedy w czerwcu 2006 roku, w przeddzień izraelskiego zbrojnego kontrataku przeciwko Hezbollahowi w Libanie, Condoleeza Rice przekształciła koncepcję „Wielkiego Bliskiego Wschodu" w „Nowy Bliski Wschód", katastrofa była już tak wielka, że amerykańska sekretarz stanu mówiła o nieuchronności „bólów porodowych". Dla chrześcijan z Iraku trwała udręka poprzednich dni. To oni jako pierwsi domyślili się, że odniesienie do wypraw krzyżowych nie upodobni ich jedynie do ukrzyżowanych, balansujących między macierzystą przynależnością do swojego Kościoła i wiernością wobec książąt fortuny. Wojskowa okupacja, która miała być działaniem opatrzności, stała się – i nie ma w tym nic zaskakującego – ich kalwarią. Żołnierze traktują ich jak źródło zasilające ich szeregi, powstańcy jak kolaborantów, których należy ukarać, a duchowni każdej ze stron mają ich za błądzących, których należy nawrócić. Nic nowego na tej ziemi, gdyż nowość przebija nieboskłon. To nie ludzie się zmienili, ale Bóg – a przynajmniej jego wyobrażenie, które głoszą jego kapłani.

Nowi apostołowie

Od czasów przybycia krzyżowców w średniowieczu chrześcijanie Orientu dokładnie poznali duchowe kłusownictwo, któremu okresowo podlegały europejskie chrześcijaństwa. Ale żarliwość amerykańskiego chrześcijaństwa, która miała służyć ich mobilizacji, w sposób dosłowny sprowadzi ich z dobrej drogi poprzez wykorzenienie. Ewangelizm mający za zadanie ewangelizować, jałmużnicy w wozach opancerzonych, a za nimi misjonarze określani ponad siedemdziesięcioma nazwami oraz kaznodzieje z około setki organizacji pracujący pod przykrywką akcji humanitarnej, angażujący się w prozelityzm, który tak tam, jak i gdzie indziej, jest ukierunkowany na lokalne religie, bez zaniedbywania chrześcijaństw historycznych – prawosławna Rosja, katolicka Brazylia, luterańskie Niemcy nie liczą się już jako Born Again. Nowi apostołowie odnowy proponują tym samym asyro-chaldejczykom spotkanie z Chrystusem, który bez wątpienia nie jest im znany, pomimo dumy z jaką utrwalają jego język ojczysty. Proponują odkrycie prawdy o Pismach, które przecież z pewnością same przekroczyły morza. Proponują uwolnienie się od tradycji, najlepiej folklorystycznych, które mogą tylko mącić spontaniczną relację z Ewangelią – bo ile mogą być warte dwa tysiące lat życia liturgicznego względem zainstalowania hotline do Nieba? Tam, gdzie spadają bomby, przelewają się również cuda. Ofensywa wojskowa i misjonarska karmią siebie nawzajem, przytłaczają ubóstwo wschodniego chrześcijaństwa i je zsyłają na Zachód, którego arsenały i banki mieszają się z katedrami – gdzie Bóg jest Amerykaninem.

Wszystko to zdecydowanie odrzucają muzułmanie z Iraku. Tak jak wszędzie, w Lewancie, ale i w innych miejscach, gorączka fundamentalizmu osiągnęła poziom paroksyzmu. Fundamentalizm muzułmański również dysponuje gorliwymi misjonarzami, choć bardziej fanatycznymi niż pobożnymi, którzy ciągle są gotowi zabijać siebie nawzajem w imię swoich przeciwstawnych fanatyzmów albo na polecenie wspierających ich emirów z Zatoki i ajatollahów z Persji, którzy zasypują ich tą samą manną z petrodolarów. Irak stanowi dla Arabii Saudyjskiej i Iranu nowe pole bitwy na otwartym terenie w podziemnej wojnie, którą toczą od rewolucji z 1979 roku, która od 1980 roku zamieniła się w klasyczny konflikt, kiedy Saddam Husajn uznał się za herolda i najemnika sojuszu świata sunnickiego i zachodniego przeciwko reżimowi mułłów, pod dziwnym pretekstem łączącym arabskość, laickość, prawa człowieka i drogi przewozowe dla ropy naftowej. Na kształt Verdun pustyni było to osiem lat w okopach w potopie stali i miliona zmarłych. Prezydent z Bagdadu był przekonany, że na nowo – choćby zbrodniczo używając gazu tam, gdzie kiedyś stawały naprzeciw siebie konie i słonie – rozpoczął epopeję Kadisijji, która tuż po śmierci Proroka była pierwszym wojskowym zwycięstwem Arabów muzułmanów nad Persami zoroastryjczykami i ich chrześcijańskimi sojusznikami ? Ormianami. Najwyższy Przywódca z Teheranu, polityk lepszy od Husajna, widział w tym konflikcie, który cały czas określał jako „narzucony", ale zarazem „boski dar", kuźnię wykuwającą naród i republikę, których duch poświęcenia podniesie lud z kolan. Współczesna rewolucja irańska łączy model teokratyczny z argumentami teomorficznymi z 1793 roku i deifikacją zbawienia państwowego, legitymizując dyktaturę wojny i terroru. Bitwa pod Kadisijją – wygrana przez kalifa Omara – została w końcu przegrana przez Saddama Husajna, którego szybko opuścili król Fahd i emirowie z półwyspu, którym nie udało się spieniężyć szybkiego zawieszenia broni z imamem Chomejnim. Od tej chwili konfrontacja między sunnitami a szyitami stała się globalna. Krwawe pielgrzymki do Mekki z 1980, 1981 i 1987 roku, zamachy w Kuwejcie w 1983 roku, zabójstwa dyplomatów irańskich w imię Al-Ka'idy w Kabulu w 1998 roku, walki w Bagdadzie w 2003 roku, w Bejrucie i w Trypolisie w 2005 zakończyły się – w fałszywym punkcie kulminacyjnym – rytualnym powieszeniem Saddama Husajna w 2006 roku. Z pewnością uszło uwadze amerykańskich władz okupacyjnych, że trybunał mający go ocenić i który wedle ich życzenia miał być iracki, ustanowił datę egzekucji Husajna na dzień, w którym sunnici mieli świętować obchody 'Id al-Adha, święta ofiarowania, podczas którego zabija się barana w akcie przebłagania. Tego fatalnego poranka, przed szubienicą, upadły autokrata rozpamiętywał, mamrocząc i przeklinając „perskich magów", by zagłuszyć szepty swoich oprawców, członków Armii Mahdiego, odczytujących litanię prześladowanych błogosławionych szyitów.

Ten wywołujący nudności nadmiar symbolizmu pokrywa się z rzeczywistą sytuacją geopolityczną, która tłumaczy przyrodzoną niestabilność Iraku. Południe jest święte dla szyitów z powodu znajdujących się tam sanktuariów martyrologii szyickiej. Na liście celów pielgrzymek, mauzoleum Alego w Nadżafie i mauzoleum Husajna w Karbali są tuż za Mekką i Medyną. Piąte miejsce zajmuje mauzoleum Fatimy w Kom, znacznie wyprzedzając w tym zestawieniu meczet Al-Aksa w Jerozolimie. Przechowują one pamięć zabójstw zięcia i wnuka Proroka, pierwszego i trzeciego imama szyitów, złupionych przez Umajjadów, pierwszych sunnitów, po zdobyciu przez muzułmanów tradycyjnie perskiego pasa terytorium, natychmiast nazwanego Al-Irak al-Arabi – Irakiem arabskim, który wraz z założeniem Basry uzyskał klucz do morza, pozwalający kwestionować prawa do Zatoki. Ten obszar był zawsze regionem granicznym i tworzył nieprzekraczalną barierę dla Imperium Rzymskiego, następnie Bizancjum, których ekspansja zawsze zatrzymywała się na wysokości Kirkuku, gdzie przez długi czas krzyżowały się inwazje. Dziś jest to obszar pożądany z powodu złóż ropy. Sunnickie Imperium Osmańskie przekroczyło tę linię demarkacyjną za cenę wojen i ustępstw zmuszających je do uznania wpływów w regionie szyickiego Państwa Safawidów. Dziś jest to linia, na której zatrzymała się amerykańska polityka pacyfikacyjna, która szybko skupiła się na północy, blokując ambicje Turcji powrotu do tradycji osmańskich w regionie, przeważnie dyplomatycznych, czasem militarnych, które jednak komplikują separatystyczne działania Kurdów. Przewaga demograficzna współczesnych szyitów sprawiła, że ta granica stała się już ostatecznie granicą religii. Stanowili oni większość, ale jednak byli rebeliantami. W czasach mandatu brytyjskiego szyitów traktowano jak mniejszość – Brytyjczycy faworyzowali sunnitów i to im, w momencie uzyskania przez Irak niepodległości, przekazali władzę. Była to kolejna demonstracja, niemającego sobie równych, talentu Londynu do wzniecania ognia w relacjach wspólnotowych, by łatwiej nimi rządzić i zostać później wezwanym do jego gaszenia.

Przeszkoda w nawracaniu muzułmanów

Irak jest zatem naturalną scenerią sporów wyznaniowych między szyitami a sunnitami, które początkowo dotyczyły dziedziczenia władzy, a ostatecznie stały się sporami dogmatycznymi i duchowymi. Teheran nie mógł marzyć o lepszym uzasadnieniu dla interwencyjnego odwetu na byłym agresorze: wydziedziczenie pierwotności, zagrożone święte miejsca, uciskani bracia w sercu kraju opanowanego chaosem. Bardziej prozaiczny wpływ miała możliwość połączenia z Hezbollahem – libańskim wasalem Iranu, przez sojuszniczą alawicką Syrię, jaką dał iracki powrót do szyizmu. Dopuszczalna tolerancja Islamskiej Republiki wobec chrześcijan, kontrastując z całkowitym brakiem tolerancji monarchii saudyjskiej, daje im nadzieję na wytchnienie. Takiego podejścia nie poprą jednak iraccy szyici, którzy mają za złe asyro-chaldejczykom ich bierność wobec despotyzmu i uważają ich za wystarczająco niepożądanych, by ich skłonić do wyjazdu.

Salafici nie czekali na amerykańską interwencję, by zacząć zbroić swój własny prozelityzm, który w swym radykalizmie nie ustanawia zasad wolności sumienia, uznaje przymusowe nawrócenie i uważa niesubordynację polityczną za religijną apostazję. W związku z rytualnym oczyszczaniem społeczeństwa, ze względu na stosowany literalizm – zarówno jako metody egzegezy, jak i spekulatywnej, doszukują się u chrześcijan najmniejszych oznak odstępstwa, chociażby domniemanego, aby wzbudzić wobec nich podejrzenia tłumów. Jeśli chodzi o masy, to amerykańska okupacja wystarcza, by w nich obudzić spór o lojalność, obecny za każdym razem, gdy pojawia się zachodnie mocarstwo. Taka sytuacja za każdym razem kończyła się falą prześladowań wobec chrześcijan, co bez wątpienia wynikało z odzyskania władzy i godności, przywróconych przez przybyłego opiekuna. Tym razem fundamentaliści muzułmańscy jednak nie są usatysfakcjonowani. Dla nich chrześcijanie są zbędni, a sama ich obecność hamuje rozwój nietolerancji. Są przeszkodą w nawracaniu zwykłych muzułmanów, których należy przekonywać o bezkompromisowości Niewypowiedzianego, którego osiemdziesiąte pierwsze imię z dziewięćdziesięciu dziewięciu, które wyliczają alimowie, to Mściciel.

Retoryka eschatologiczna, którą ewangelikanie wypełniają ideologię neokonserwatywną, pozwoliła im na rozpętanie ogni piekielnych. System dyspensacji, znany milionom baptystów, stanowi, że warunkiem nadejścia milenium, panowania Sprawiedliwych z Chrystusem, jest powrót wszystkich Żydów do Izraela – z imperatywem ich masakry w odbudowanej Świątyni. Ten improwizowany syjonistyczny profetyzm okazuje się być egzaminem dla autentyczności antysemityzmu, który powrócił w okazyjnym filosemityzmie. W 2006 roku utwierdzony swoją niebiańską pewnością, teleewangelista Pat Robertson ogłosił, że udar mózgu Ariela Szarona jest boską karą za wycofanie się z Gazy. Czy taka instrumentalizacja konfliktu izraelsko-palestyńskiego mogła przejść bez rozbudzenia podejrzeń nawet państwa żydowskiego? A jednak – tak było. Sunniccy fundamentaliści muzułmańscy się tym nie przejmują. Nie mogli przegapić takiej okazji przyspieszenia wyścigu do własnego Lebensraum, który jednak do tej pory obchodził się bez pretekstu milenarystów.

Oczyścić Irak z chrześcijan oznacza wyeliminowanie „piątej kolumny" opłacanej przez okupanta i jego najgorszego sojusznika, którzy chcą zniszczyć islam. Oznacza również oczyszczenie muzułmanów z ostatnich pozostałości świeckiego mesjanizmu – choćby na korzyść darwinistycznego modelu społecznego, choć bez wspominania tego ostatniego. Czyż bycie Arabem nie jest jednoznaczne z byciem muzułmaninem? Czy chrześcijanie, którzy odmawiają przejścia na islam, nie są zdrajcami? Są do tego predestynowani. By się nimi stać i już nimi pozostać, tak jak wskazuje Koran, oskarżając ich o bycie „fałszerzami" Słowa Bożego. Złapani w krzyżowy ogień sprzecznej propagandy, w oczach Zachodu – kulturowo arabscy, w oczach muzułmanów – przez swoją wiarę należący do Zachodu, iraccy chrześcijanie, a razem z nimi wszyscy chrześcijanie Orientu, natrafiają na galopujące poczucie obcości, w które wpędza ich globalizacja, i które nowe globalne religie doprowadzają do wrzenia, które z kolei obdzierają ich z istnienia i historycznej racji bytu. Obdzieranie to zostanie zakończone przez fanatyków dżihadu, którzy zrobią z nich kozłów ofiarnych szerzonego przez siebie terroru.

Skasowanie historii

Tymczasem w Iraku trwał zryw ewangeliczny. Armia amerykańska odmówiła zapewniania bezpieczeństwa kaznodziejom z Bible Belt, którzy przybyli, by stać się trofeami snajperów noszących sury wypisane na kolbach swoich kałasznikowów. Ostatni z tych kaznodziejów zostali zmuszeni do pozostawienia tych kilku ośrodków misjonarskich, które jeszcze nie zostały podpalone, tutejszym nawróconym. Dla chrześcijan z Zachodu nadszedł czas wycofania, a dla tych z Orientu – czas ucieczki. Asyro-chaldejczycy uciekają przez kraj, co nieodparcie prowadzi ich do ostatecznego exodusu. Wygnani z południa przez szyitów, którzy pamiętają, że byli oni przecież związani z sunnicką władzą, następnie zostali zmuszeni do opuszczenia centrum kraju przez sunnitów, którzy – jakby ocknęli się z amnezji – odkrywają na nowo, że chrześcijanie nie są muzułmanami. Dotarli w końcu na północ, z którą kojarzą im się prześladowania Kurdów. Kurdowie, by zyskać w oczach wspólnoty międzynarodowej, oferują im pozorne schronienie, które wraz z oddaleniem się od koszar, posterunków i wartowni staje się coraz bardziej ryzykowne.

Nieco na południe, nad Tygrysem, na równinie rozciągającej się wokół antycznej Niniwy – niegdyś dumnej stolicy państwa asyryjskiego, dziś przemysłowym przedmieściu Mosulu ? w 2007 roku administracja Busha planowała osiedlić chrześcijan. Miało to być ich niezależne terytorium – bantustan zwieńczony krzyżem, tak samo łatwym do utrzymania, jak i do zniszczenia – wówczas iluzoryczny azyl, a już niemalże dzień później – pewna mogiła. Już wtedy o tym pisałem, a dziś jestem przygnębiony tym, że miałem rację. W sposób czysto rozumowy, opierając się na tym, co było czymś więcej niż przeczuciem, a mniej niż przewidywaniem wynikającym z przyzwyczajenia i ciągłego przekonywania się o tym, że na Wschodzie najgorsze jest zawsze pewne. Projekt ostatecznie upadł, a wokół chrześcijan zacisnęły się niewidoczne pęta. Chrześcijanie pozostający między równiną Niniwy a państwem Kurdów są w pułapce. Zresztą tak samo jak chrześcijanie Kościoła chaldejskiego, syriackiego, ormiańskiego czy greckiego, którzy wybrali nędzę obozów dla uchodźców po tureckiej stronie granicy w oczekiwaniu na jakąkolwiek wizę do nieważne którego – byle innego – miejsca, torując tym samym drogę mającym wkrótce pojawić się falom ich syryjskich braci.

Kto może mieć im to za złe? Czy potrzebna jest lista szantaży, porwań, gwałtów, zabójstw, najazdów i zamachów, które stanowią i nadal będą stanowić codzienność ich życia? Wszyscy Irakijczycy cierpią, ale pewność braku konsekwencji wyznacza chrześcijan jako ofiary ekspiacyjne za całe zło wojny domowej. Na dodatek fatwa lokalnej gałęzi Al-Ka'idy, [Organizacji] Państwa Muzułmańskiego w Iraku, opublikowana 3 listopada 2010 roku zniwelowała ostatnie tabu: „Ośrodki, organizacje, instytucje, przywódcy i wierni chrześcijańscy są słusznym celem dla mudżahedinów". Uwarunkowania, już nawet nie lokalne, lecz międzynarodowe, podkreślają te zachodzące zmiany. Klątwa została rzucona w momencie upłynięcia czasu ultimatum postawionego Kościołowi koptyjskiemu w Egipcie. Miał on uwolnić dwie młode dziewczyny, które rzekomo przeszły na islam i miały być przetrzymywane jako zakładniczki w jednym z monasterów. Jej urzeczywistnienie nastąpiło bezzwłocznie: pierwsza rzeź w sercu Bagdadu i w czasie mszy w katedrze syriacko-katolickiej nastąpiła 31 października. Za nią przyszły ataki moździerzowe na tradycyjnie asyryjską dzielnicę w Dorze 9 i 10 listopada. Panarabizm miał osłabić islam, a panislamizm eliminuje chrześcijaństwo. Dokonując inwazji na Irak, Bush chciał wyznaczyć pole walki w globalnej wojnie przeciwko terroryzmowi. Ibn Ladin ponownie ją globalizuje z baz, do których drogę otworzyła mu inwazja na Irak. Chrześcijanie Orientu nie są sojusznikami wrogów, lecz to oni są wrogami. Nie będą już zakładnikami, mają być poddani rzeziom i zabici.

Nie chodzi tu jedynie o zanikanie pewnego świata, ale skasowanie historii. Ze względu na zasięg geograficzny i zagęszczenie kulturowe, amerykański projekt Wielkiego Bliskiego Wschodu można porównać nie do imperium Aleksandra, romańskiego, bizantyjskiego czy osmańskiego, ale do kalifatu abbasydzkiego, który niegdyś obejmował tereny od Transoksanii po Andaluzję, i o którego złotym wieku regularnie przypominają salafici w kontekście jego wątpliwej odbudowy. Tymczasem to w Bagdadzie, za czasów tego kalifatu, cywilizacja muzułmańska zaczęła się rozwijać w uznaniu antyku, do którego nie tylko przyczynili się syriaccy i asyryjscy uczeni. To również w Bagdadzie, za czasów tego kalifatu, rywalizacja sunnitów i szyitów została na pewien czas zawieszona, zanim nie okazało się to nie do utrzymania. Tak więc fundamentalizm muzułmański obraca w nicość swoją teraźniejszość poprzez wykorzenienie swojej przeszłości tam, gdzie wierzy we wskrzeszenie jednego przez drugie. Wciąż w Bagdadzie, choć już w grudniu 2013 roku, na dzień przed Bożym Narodzeniem, dwa kroki od popularnego targu zwanego sukiem Asyryjczyków, w wyniku zamachu dokonanego przez sunnitów na szyitów zginęły dziesiątki osób, w większości chrześcijanie chaldejscy, którzy byli zgromadzeni wokół jednej z ostatnich kaplic dzielnicy w stolicy Iraku – kraju, który stał się widmem samego siebie, gdzie walczący między sobą bracia w islamie niestrudzenie chcą wyrównywać rachunki krwi, za które cenę – i to podwójnie – płacą chrześcijanie.

Ten cykl zemsty zakończy się dopiero wtedy, kiedy nie będzie już ani jednego chrześcijanina ani w Iraku, ani w jego okolicy.

Fragment książki Jeana-François Colosima, „Zbędni ludzie. Przekleństwo chrześcijan Bliskiego Wschodu", przeł. Konrad Sztyler, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Akademickiego DIALOG.

Śródtytuły od redakcji

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Kiedy w czerwcu 2006 roku, w przeddzień izraelskiego zbrojnego kontrataku przeciwko Hezbollahowi w Libanie, Condoleeza Rice przekształciła koncepcję „Wielkiego Bliskiego Wschodu" w „Nowy Bliski Wschód", katastrofa była już tak wielka, że amerykańska sekretarz stanu mówiła o nieuchronności „bólów porodowych". Dla chrześcijan z Iraku trwała udręka poprzednich dni. To oni jako pierwsi domyślili się, że odniesienie do wypraw krzyżowych nie upodobni ich jedynie do ukrzyżowanych, balansujących między macierzystą przynależnością do swojego Kościoła i wiernością wobec książąt fortuny. Wojskowa okupacja, która miała być działaniem opatrzności, stała się – i nie ma w tym nic zaskakującego – ich kalwarią. Żołnierze traktują ich jak źródło zasilające ich szeregi, powstańcy jak kolaborantów, których należy ukarać, a duchowni każdej ze stron mają ich za błądzących, których należy nawrócić. Nic nowego na tej ziemi, gdyż nowość przebija nieboskłon. To nie ludzie się zmienili, ale Bóg – a przynajmniej jego wyobrażenie, które głoszą jego kapłani.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami