Można się cieszyć z wielu rzeczy. Gdy człowiek jest w dobrym humorze, cieszy go ładna pogoda, śpiewający ptaszek czy dobre lody. Miałam kiedyś młodego podopiecznego, którego pamiętam po prawie pół wieku. – Irena, zobacz, jaka ładna pogoda – powiedział, podskakując radośnie w Bronksie. – Co ty opowiadasz, Mark. Pada deszcz, jest zimno i wieje wiatr – odpowiedziałam ponuro. – No tak, ale wyobraź sobie, jak byłoby ładnie, gdyby nie było wiatru, deszczu i zimna – usłyszałam.
Z nas dwojga ja uchodziłam za tę normalną, a Mark nie: miał siedem lat, jego matka popełniła samobójstwo, ojciec był w więzieniu, a psychiatrzy dawali mu coraz większe dawki ritaliny, moim zdaniem z frustracji i zemsty, że choć nie umiał jeszcze czytać, ogrywał ich w szachy.
Gdy nie jesteśmy w dobrym humorze, zazdrościmy ludziom, których cieszą właśnie rzeczy proste, dostępne dla każdego. Uciecha z czyjegoś nieszczęścia wydaje się zazwyczaj niezbyt normalna, raczej zboczona, nawet jeśli dotyczy to kogoś, do kogo nie żywimy ciepłych uczyć. Nie chodzi o to, że nie mówi się źle o umarłych, ale raczej o to, że rzadko cieszy nas czyjaś śmierć lub ciężka choroba.
Piszę tu o rzeczach codziennych, prostych, nie o głębokim uczuciu nienawiści. Wiem, że sąsiad z dołu ma do mnie żale, iż chodzę w nocy po mieszkaniu, ale jestem pewna, że nie ucieszyłby się mojej z śmierci – przeciwnie, po moim wypadku przysłał mi kwiaty.
Inaczej jest w sytuacjach politycznych, kiedy można się cieszyć, że czyjegoś politycznego wroga trafił szlag albo że poszedł siedzieć lub stracił posadę. Myślę, że w dniu, w którym zgodnie z prawem powieszą Kim Ir Sena, czy jak tam się jego wnuk nazywa, ucieszę się, choć masakry Nicolae Ceausescu czy Muammara Kaddafiego wywołały we mnie raczej lęk o przyszłość ich państw oraz nie najweselsze refleksje o naturze ludzkiej i przewrotach niby-rewolucyjnych. Oczywiście, powodem do radości czy smutku bywają wyniki wyborów – i 7 maja zobaczymy reakcje na wyniki głosowania we Francji.