Ostatnim Grekiem, który zrobił dużą karierę za oceanem, jeszcze w latach 80., był Costa-Gavras. Wcześniej był Elia Kazan, ale jego nie liczmy, bo już od czwartego roku życia wdychał amerykańskie powietrze i nasiąkał tamtejszą kulturą. Już choćby dlatego sukces 45-letniego Jorgosa Lantimosa jest zjawiskiem. Niewielu reżyserów obsypanych nagrodami na europejskich festiwalach radzi sobie z wielkimi studiami filmowymi w USA. Większość z nich wraca do Europy na tarczy. Nie wytrzymują tempa i organizacji produkcji, a przede wszystkim braku kontroli nad filmem, więcej – nie potrafią jej sobie wywalczyć.
Lantimos świat anglojęzyczny wręcz oczarował – niskimi budżetami połączonymi z dobrymi wynikami frekwencyjnymi, oryginalnością stylu, dobrymi recenzjami, choć to akurat mało istotne w biznesowo zorientowanym Hollywood. A chyba nade wszystko zjednał go sobie kompromisami, na które poszedł – wygładził swój chropowaty język filmowy, trudne metafory uczynił bardziej zrozumiałymi, greckich współpracowników zamienił na anglojęzycznych, jednocześnie nie stracił zbyt wiele ze swej oryginalności. Przeciwnie, jego twórczość nabrała nowej jakości. Podczas gdy artyści z całego świata tracą w Ameryce wigor i zaczynają się dusić, on rozkwita.
Cham nie będzie lordem
Być może stało się tak, gdyż jego największym mistrzem jest Stanley Kubrick, za którym Ameryka tęskni już 20 lat (zmarł 7 marca 1999 r.). W swoim najnowszym obrazie „Faworyta" Lantimos po raz kolejny odwołuje się do twórcy „Mechanicznej pomarańczy". Tym razem odniesieniem jest „Barry Lyndon", kostiumowe arcydzieło z 1975 r. Była to adaptacja XIX-wiecznej powieści Williama Makepeace'a Thackeraya, przewrotnej przypowieści o tytułowym Irlandczyku, dziecku z nieprawego łoża, który na drodze służby wojskowej, nieustannie zmienianych aliansów oraz niezliczonych intryg wbijał się na arystokratyczne salony, ale tylko po to, by na końcu przekonać się, że mechanizm XVIII-wiecznego świata bezlitośnie pilnuje, żeby cham nie zmienił się w lorda.
Lantimos również chce opowiadać o klasowych barierach, szklanym suficie i psychologicznej manipulacji, która daje przewagę nad ludźmi postawionymi wyżej na społecznej drabinie. Z jedną, olbrzymią różnicą, otóż Grek przerzuca punkt ciężkości z mężczyzn na kobiety.
Punktem wyjścia dla reżysera „Faworyty" i pracujących z nim scenarzystów (Deborah Davis i Tony McNamara) jest historia angielskiej królowej Anny Stuart (1665–1714) oraz psychologicznej rozgrywki, jaką toczyły ze sobą jej dwie faworyty – Sara Jennings, żona Johna Churchilla, księcia Marlborough, oraz Abigail Masham, zubożała szlachcianka, daleka krewna Sary, która właśnie księżnej Marlborough zawdzięczała wprowadzenie na królewski dwór. Obydwie zausznice Anny, doradczynie, powiernice tajemnic, a także – jak prowokacyjnie sugerują twórcy – kochanki prowadzą podjazdową wojnę o wpływy. Wojna to brutalna, nie brakuje w niej podkładanych świń, fałszywych uśmiechów, a nawet przemocy.