Łuczewski: Jesteśmy strasznymi mieszczanami

Wszelkie „izmy" są nowoczesnymi pojęciami, które oddalają nas od doświadczenia ludzi – ustawiają ich pod naukową lupą, a nas czynią obiektywnymi obserwatorami „badanych". Ale czy rzeczywiście jesteśmy tak obiektywni i bezstronni? - mówi Michał Łuczewski, socjolog.

Aktualizacja: 03.02.2018 18:08 Publikacja: 01.02.2018 23:01

gdy już zrozumiemy to, że nasze opowieści moralne są niekompatybilne, to możemy zacząć szukać wyjści

gdy już zrozumiemy to, że nasze opowieści moralne są niekompatybilne, to możemy zacząć szukać wyjścia z tego impasu, by zrozumieć drugą stronę i zacząć z nią rozmawiać

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek

Plus Minus: Po dwóch latach powtarzania za prof. Zbigniewem Mikołejką, że Jarosław Kaczyński wszedł w sojusz z polskim chamem, nagle ktoś z lewej strony życia społecznego pochylił się nad tym, kim jest ten rzekomy cham i co tak naprawdę myśli. Zespół Macieja Gduli przeprowadził badania w anonimowym „Miastku", w którym PiS uzyskał ogromne poparcie w wyborach. Wnioski okazały się dla wielu bardzo zaskakujące, co zdaje się pokazywać, że do tej pory znaczna część „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków" właściwie nic nie wiedziała o Polakach z tzw. prowincji.

Ten temat długo nie był popularny wśród polskich badaczy. Gdy pod koniec lat 90. zaczynałem studiować socjologię na Uniwersytecie Warszawskim, wszyscy zajmowali się nowoczesnością, technologiami, dyskursami i postmodernizmem, a nikt nie badał polskiej prowincji. Na najlepszym uniwersytecie w kraju socjologią wsi zajmowała się jedynie Izabella Bukraba-Rylska, która trafiła do Instytutu Socjologii z zewnątrz – była polonistką. Badaliśmy wszystko inne, ale nie to, co jest istotą polskiego społeczeństwa. Pamiętam, jak zdziwieni byli mieszkańcy Żmiącej w powiecie limanowskim, gdy w 2002 r. rozpocząłem w tej wsi badania socjologiczne. Myśleli z początku, że jestem dziennikarzem, wysłannikiem Unii Europejskiej albo świadkiem Jehowy, bo trudno im było zrozumieć, że socjolog może prowadzić u nich jakieś badania.

Żmiąca uznawana jest za najdłużej badaną wieś na świecie. Pierwszą monografię na jej temat prof. Franciszek Bujak napisał już w 1903 r. I mieszkańcy tej wsi nie rozumieli, co robi u nich socjolog?

Oczywiście znali tę historię, ale ostatnie badania socjologiczne przeprowadził tam Zbigniew Wierzbicki w latach 50. XX w. Polska socjologia wsi była dawniej bardzo silna, ale to skończyło się w latach 70. XX w., od tego czasu w zasadzie nie pojawiła się żadna naukowa monografia polskiej prowincji. Oczywiście wieś nie zniknęła zupełnie z pola zainteresowań naukowców. Jeszcze przed wejściem do UE Izabella Bukraba-Rylska i Barbara Fedyszak-Radziejowska zwracały uwagę, że wszelkie obawy, jakie mieli mieszkańcy wsi w związku dołączeniem Polski do Wspólnoty, zrzucano na karb „barier mentalnych polskiej wsi". Po lewej stronie mało komu przychodziło do głowy, że może to są słuszne obawy przed prawdziwymi zagrożeniami i że elity z ich „barierami mentalnymi" można by badać w taki sam sposób. Wieś traktowano z wyższością. Prawica miała wówczas dużo więcej zrozumienia dla tych obaw. To dla wielu może wydawać się zaskakujące, bo przecież wszędzie na świecie wsią zajmują się socjologowie raczej o poglądach progresywnych, ale polska wieś jest bardzo konserwatywna – tworzą ją przecież „Janusze z Podkarpacia"...

Wydaje się, że w USA liberalne i lewicowe elity też zupełnie przestały rozumieć prowincję. Zwycięstwo wyborcze Donalda Trumpa wywołało wśród nich absolutny szok.

Arlie Russell Hochschild, socjolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, zbadała amerykańskie Południe, by zrozumieć, o co właściwie chodzi sfrustrowanym mieszkańcom prowincji, którzy masowo poparli Donalda Trumpa. Efektem tych badań jest głośna książka „Obcy we własnym kraju. Gniew i żal amerykańskiej prawicy". Hochschild jest socjologiem o poglądach lewicowo-liberalnych, ale po licznych rozmowach z ludźmi, którzy głosowali na Trumpa, doszła do bardzo ciekawych wniosków. I nie opisała tych ludzi w kategoriach „barier mentalnych". Podsumowując swoje badania, zwróciła uwagę na ich odrębny etos i wyartykułowała ich opowieści moralne, w zgodzie z którymi żyją i podejmują wybory. Według niej wyborcy Trumpa mają w sobie głęboko zakorzenioną opowieść moralną, że życie jest takim staniem w kolejce do „american dream", i jeśli tylko odpowiednio ciężko pracujesz i dużo z siebie dajesz, to w tej kolejce się przesuwasz, aż w końcu ten amerykański sen ci się spełnia. Tylko że ta opowieść moralna zaczęła się rozmijać z rzeczywistością. Nagle ci Amerykanie odkryli, że ktoś zaczyna im się do tej kolejki wpychać – np. różne mniejszości – i zrozumieli, że ciężka praca wcale nie wiedzie do celu. Kiedy Hochschild przedstawiła swoim rozmówcom te wnioski, oni się z nimi zgodzili. Właśnie o to chodzi. O rosnące poczucie niesprawiedliwości. Rozpoznał je Trump, a nie amerykańscy liberałowie, do których Hochschild siebie zalicza.

A jaka jest opowieść moralna amerykańskich liberałów?

Jeśli dla wyborców Trumpa właściwa jest metafora kolejki, to dla liberałów będzie nią plac, pośrodku którego stoi jakieś miejsce użyteczności publicznej, np. biblioteka czy teatr. W tej metaforze ludzie gromadzą się na placu wokół dobra kultury. Liberałowie wierzą, że każdy powinien mieć do niego równy dostęp. Dlatego starają się wciągać na ten plac różne mniejszości i włączać je do życia publicznego. Tutaj nie stoimy w kolejce, ale w kręgu.

To są dwie zupełnie nieprzystające do siebie metafory.

Dlatego tak trudno obu stronom zrozumieć swoje racje i siebie nawzajem. Ale gdy już zrozumiemy to, że nasze opowieści moralne są niekompatybilne, to możemy zacząć szukać wyjścia z tego impasu, by zrozumieć drugą stronę i zacząć z nią rozmawiać.

Wnioski z badań zespołu Macieja Gduli są takie, że wyborcy PiS mają „mentalność autorytarną"...

...i że na polskiej prowincji panuje „neoautorytaryzm". Wszelkie „izmy" są nowoczesnymi pojęciami, które oddalają nas od doświadczenia ludzi – ustawiają ich pod naukową lupą, a nas czynią obiektywnymi obserwatorami „badanych". Ale czy rzeczywiście jesteśmy tak obiektywni i bezstronni? Czy „badani" zgodziliby się z naszymi diagnozami? Czy bariery mentalne w naszych środowiskach, nasz własny autorytaryzm badamy z taką samą pasją jak autorytaryzm cudzy? Hochschild była tłumaczem między kulturami, „izmy" pozwalają nam być prawodawcami, psychopatologami i lekarzami w jednym. Śmiejąc się ze mnie, mieszkańcy Żmiącej mieli trochę racji. Oto na podstawie próbek dostarczonych przez pacjentów określamy stan ich zdrowia i oceniamy, czy są dobrymi obywatelami, czy też nadal tkwią w nich jakieś „bariery", z którymi pomożemy im się zmierzyć.

Największą wartością badań w Miastku jest materiał empiryczny. Oddanie głosu samym mieszkańcom. Bo dawni socjologowie często badali „mentalność" prowincji zza własnego biurka. Uderzająca jest wypowiedź jednego z rozmówców Gduli, który dziwi się, że Syryjczycy uciekają z własnego kraju. Pyta, dlaczego ci mężczyźni, skoro jest wojna, zamiast bronić ojczyzny, opuszczają swój kraj i swoją rodzinę. Można powiedzieć, że to przykład braku empatii i jakiegoś neoautorytaryzmu. A dlaczego nie etosu? Może nawet etosu rycerskiego? Czy to nie ciekawe, że w XXI w. ktoś na takie wartości się powołuje? Dlaczego tego etosu nie rozumiemy? Może jesteśmy już tak strasznymi mieszczanami, że oburza nas sugestia, że na wojnie miejsce mężczyzny jest przy swojej rodzinie, i sama myśl, że w momencie próby to tam będzie nasze miejsce. Dobrze, że lewa strona poznaje tych ludzi, zaczyna ich widzieć i słyszeć – to są dwa pierwsze poziomy poznania i uznania. Teraz może przejść do trzeciego elementu, do którego doszła w USA Hochschild: zrozumienia ich racji.

Michał Łuczewski jest doktorem socjologii, psychologiem, redaktorem magazynu „Czterdzieści i Cztery"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Po dwóch latach powtarzania za prof. Zbigniewem Mikołejką, że Jarosław Kaczyński wszedł w sojusz z polskim chamem, nagle ktoś z lewej strony życia społecznego pochylił się nad tym, kim jest ten rzekomy cham i co tak naprawdę myśli. Zespół Macieja Gduli przeprowadził badania w anonimowym „Miastku", w którym PiS uzyskał ogromne poparcie w wyborach. Wnioski okazały się dla wielu bardzo zaskakujące, co zdaje się pokazywać, że do tej pory znaczna część „młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków" właściwie nic nie wiedziała o Polakach z tzw. prowincji.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Walka o szafranowy elektorat
Plus Minus
„Czerwone niebo”: Gdy zbliża się pożar
Plus Minus
Dzieci komunistycznego reżimu
Plus Minus
„Śmiertelnie ciche miasto. Historie z Wuhan”: Miasto jak z filmu science fiction
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Plus Minus
Irena Lasota: Rządzący nad Wisłą są niekonsekwentnymi optymistami