Ze świetnych wierszy pamięta się ostatnie wersy, ze świetnych filmów – pojedyncze kadry: „człowiek, sztandar, dymu chmury" to pyszne, dokonane przez Kaczmarskiego streszczenie Wajdy, i kto powie, że niesprawiedliwe? Takich ujęć ma sporo pod powiekami każdy, kto naoglądał się choć trochę filmów. A jeśli tak, są spore szanse, że gdzieś miga mu syntetyczny kalejdoskop jarzących się miedzią puzonów, łopoczącego przez cały kadr welonu panny młodej, skrzeli karpia, setki rakii raczej chlustanej naiskap („do dna") niż sączonej ze stakana, ust jak wiśnie i histerycznej serii z kałasznikowa w tle. No tak: Kusturica.
Powtarzano o nim w kółko „bałkański Fellini" i sam wymienia Włocha jako pierwszego wśród swoich mistrzów. Ale nie tylko każda rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób, również każda prowincja. „Czy pamiętasz Dolly Bell" i „Ojciec w podróży służbowej" to coś więcej niż proste remaki „Wałkoni", nakręconych po drugiej stronie Adriatyku: żeby odmalować tak nostalgiczne Sarajewo, pogrążone w dymie piecyków na mazut, pieczonych kasztanów i pierwszych papierosów, trzeba mieć za sobą nie tylko chłopacką młodość, ale i kraj z najbardziej pewnie splątanymi w Europie (jeśli nie liczyć Kaukazu i kilku powiatów C.K. Galicji) korzeniami etnicznymi i stłumioną, zdławioną pamięcią bratobójczych rzezi. A do tego talent, tupet i niedźwiedzią siłę.
W opublikowanej właśnie po polsku autobiografii to Sarajewo dzieciństwa odmalowane jest w sposób niepowtarzalny, zapewniający mu miejsce w galerii środkowoeuropejskich miast, których już nie ma, na równych prawach z Wilnem, zaściankami Kresów, „wielkim księstwem Bałaku" czy Triestem. Znamienne jednak, że tamte stroy opisywano z tęsknotą sięgającą czasów sprzed roku 1914 lub 20-lecia. Sarajewo, oddzielone od nas grubą szybą ostatniej wojny, jawi się w autobiografii Emira Kusturicy równie nostalgicznie, choć opisywane są lata 60.
Być może to my tak się postarzeliśmy, a być może idzie o fenomen Bośni tamtych czasów. W titowskiej Jugosławii nadal była ona półpiśmienna, ludowa i zacofana w stopniu trudnym do wyobrażenia, ale też rwała się do nowoczesności i socjalizmu, podziwiała gumę do żucia i matkę Rosję. Duch przeszłości tkwił uparcie w minaretach, obyczajach, kawie i opiekanej papryce, dawał o sobie znać w urzekająco orientalnych imionach rodzinnych. Ale naszego kochliwego bohatera już w pierwszej klasie urzekała jasnowłosa Snežana rodem ze Słowenii, deklarująca z dumą „mój tata jest pułkownikiem służby kontrwywiadu wojskowego Jugosławii", gdy tymczasem jego własny ojciec Murat wpadał do mieszkania o drugiej w nocy po kilku głębszych, budząc rodzinę okrzykiem „Wstawajcie, wstawajcie, wieczorem Naser zerwał z Rosją i przeszedł na stronę Amerykanów! To wielki cios dla międzynarodowego ruchu robotniczego".
Tak, to był zupełnie inny socjalizm niż ten peerelowski, choć zarazem być może bardziej jeszcze załgany: przyjaciele rodziny wracali bezzębni z Nagiej Wyspy, obozu koncentracyjnego dla przeciwników Tity, a całkowicie fałszywa wizja wydarzeń z lat II wojny światowej została narzucona skutecznie – w pamięci zbiorowej mieszkańców Bośni (i szerzej, Jugosławii) nie pozostały żadne „ostańce pamięci" w rodzaju AK, Katynia czy Powstania Warszawskiego – jedynie garść stłumionych, zapiekłych urazów, które doszły do głosu po raz nieostatni w latach 90.
Emir Kusturica – w latach 70. student praskiej szkoły filmowej, 30-letni zdobywca pierwszej w jugosłowiańskiej kinematografii Złotej Palmy za „Ojca w podróży służbowej", potem niedobrowolny emigrant – nie jest od tych urazów wolny, owszem, jest częścią tego sporu. Pierwsze rozdziały autobiografii, traktujące o sarajewskim dzieciństwie, stanowią iście hrabalowską mieszaninę slapstickowych gagów i liryki. Im bliżej naszych czasów, tym bardziej prosty komizm ustępuje miejsca urzeczeniu absurdem, a liryka – urazom.