Irena Lasota: Po co komu cisza

Niniejszy felieton ukazuje się w wyborczy weekend, czyli w okresie prawnie obowiązującej ciszy wyborczej. Media nie powinny wówczas nawiązywać do wyborów i wpływać – w ostatnich godzinach przed głosowaniem – na ich wynik.

Publikacja: 10.07.2020 18:00

Irena Lasota: Po co komu cisza

Foto: Fotorzepa, Ada Michalak

Cisza wyborcza została w Polsce wprowadzona w 1991 r., czyli prawie 30 lat temu, przed upowszechnieniem się internetu, czyli w zupełnie innym społeczeństwie, które dopiero uczyło się, czym są prawdziwe kampanie wyborcze i prawdziwe wybory. Słowa „prawdziwe" używam tu w prostym, zapomnianym sensie: „niekomunistyczne". Do 1989 r. – co niektórzy jeszcze pamiętają – istniała tylko jedna partia – zwana robotniczą (nawet jeśli jej dwóch satelitów miało w nazwach „demokratyczne" i „ludowe", to i tak były częścią systemu jednopartyjnego i nie ma co wierzyć w banialuki, że jej członkowie tak naprawdę byli dysydentami). Ta jedna jedyna partia była tak pewna swojej wygranej, że nie prowadziła właściwie żadnej kampanii, tylko wywieszała nudne plakaty z hasłem „Głosuj na Front Jedności Narodu". Chodzenie na wybory nie było dosłownie przymusowe, ale ci, którzy się wymykali, byli odnotowywani i mogli mieć jakieś przykrości, na przykład w pracy. Wybory były wedle prawa tajne, ale partia wzywała do głosowania jawnego, bez skreśleń i bez wchodzenia do kabiny. Miał to być wyraz zaufania obywateli do rządzących.

Na swoje pierwsze wybory poszłam w 1965 r., w towarzystwie Mamy i brata. Mama pierwsza wzięła swoją kartę wyborczą i weszła do kabiny. Po niej wszedł mój brat, a po nim ja. Nie miałam poczucia, że robię coś odważnego, dysydenckiego, po prostu zrobiłam to co Mama i brat. Jak już byłam w kabinie, coś tam przekreśliłam lub dopisałam coś w rodzaju: „Generał Anders wam pokaże". Po jakimś czasie ktoś przyszedł do naszego Taty, żeby go upomnieć, że rodzina nie zachowuje się jak należy i daje zły przykład innym głosującym.

Cztery lata później, czyli w 1969 r., wiele osób nie poszło na wybory – rozrzucały ulotki i pisały na ścianach: „Sami rządzicie, sami się wybierajcie". „Wiele" w powyższym zdaniu może oznaczać setkę albo i więcej osób, co było w tym czasie raczej sporo, i ubecja przeprowadziła wówczas, w przeddzień wyborów, wiele rewizji i aresztowań.

Właściwie, na zdrowy rozum, nie wiadomo, po co komunistom potrzebne były i są wybory. Nawet w Korei Północnej co kilka lat przeprowadzane są wybory i Robotnicza Partia Korei zdobywa zazwyczaj prawie 90 proc. głosów, a pozostałe mandaty poselskie otrzymują, oczywiście, partie „demokratyczna" i „ludowa", jak w PRL.

Nie wiadomo też dokładnie, na co komu potrzebna jest cisza wyborcza. Rok po wprowadzeniu jej w Polsce Sad Najwyższy zniósł ją w USA, jako niekonstytucyjną, ograniczającą wolność słowa. Nie jest też stosowana w wielu innych krajach.

W Polsce w czasie ciszy wyborczej zakazane są „wystąpienia polityczne, manifestacje, audycje radiowe i telewizyjne z udziałem kandydatów, publikacje na ich temat czy naklejanie plakatów. Zabronione jest także publikowanie sondaży wyborczych". W internecie jednak, szerzej oczywiście dostępnym niż wszystkie inne nośniki informacji i dezinformacji, aż roi się w dniu wyborów od agitacji wyborczej, dramatycznych pochwał lub jeszcze bardziej dramatycznych obelg pod adresem kandydatów i ich partii. Nie słyszałam, by ktokolwiek ścigał kogokolwiek za agitację polityczną na Facebooku. Ja akurat nie mam potrzeby agitowania za lub przeciw komukolwiek. Obawiałam się jednak, że tematy, na które chciałabym pisać, mogą być odczytane jako aluzje polityczne, bo właściwie każdy temat jest gorący i w każdej sprawie kandydaci i ich wyborcy w Polsce mają określone zdanie – lub przynajmniej sprawiają takie wrażenie.

Chciałam pisać dziś o pandemii w USA, ale musiałabym wymienić prezydenta Donalda Trumpa, a może nawet byłego prezydenta Baracka Obamę, może chciałabym napisać coś o prawdopodobieństwie wynalezienia szczepionki na Covid-19 , więc zrezygnowałam z tego tematu. Przerzuciłam się na temat z pozoru zupełnie neutralny – co robią mieszkańcy Waszyngtonu latem, gdy nie mogą wyjechać na wakacje (z powodu tej cholernej pandemii), ale napisałam o kajakowaniu na Potomacu, a zanieczyszczenie naszej rzeki jest tematem, którego nie sposób ominąć. Więc wybrałam temat najbezpieczniejszy – o wyborach. 

Cisza wyborcza została w Polsce wprowadzona w 1991 r., czyli prawie 30 lat temu, przed upowszechnieniem się internetu, czyli w zupełnie innym społeczeństwie, które dopiero uczyło się, czym są prawdziwe kampanie wyborcze i prawdziwe wybory. Słowa „prawdziwe" używam tu w prostym, zapomnianym sensie: „niekomunistyczne". Do 1989 r. – co niektórzy jeszcze pamiętają – istniała tylko jedna partia – zwana robotniczą (nawet jeśli jej dwóch satelitów miało w nazwach „demokratyczne" i „ludowe", to i tak były częścią systemu jednopartyjnego i nie ma co wierzyć w banialuki, że jej członkowie tak naprawdę byli dysydentami). Ta jedna jedyna partia była tak pewna swojej wygranej, że nie prowadziła właściwie żadnej kampanii, tylko wywieszała nudne plakaty z hasłem „Głosuj na Front Jedności Narodu". Chodzenie na wybory nie było dosłownie przymusowe, ale ci, którzy się wymykali, byli odnotowywani i mogli mieć jakieś przykrości, na przykład w pracy. Wybory były wedle prawa tajne, ale partia wzywała do głosowania jawnego, bez skreśleń i bez wchodzenia do kabiny. Miał to być wyraz zaufania obywateli do rządzących.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma