Zbyt duży popyt, więc byłoby trudno zrealizować zamierzenia. Jak wiadomo rynek ten nie jest całkowicie wolny. Na jego reglamentację pozwalają nie tylko ustawy. Od wielu lat działa też obok nich cały system organów państwa i samorządu terytorialnego, który w skali kraju odwala całą masę roboty, by było dobrze, sprawiedliwie i każdy miał to, na co zasłużył, czyli mógł w odpowiednim czasie się ochłodzić i jednocześnie wzmocnić swój organizm. Handel alkoholem – niestety w tych pięknych okolicznościach przyrody – to skomplikowana materia. Wymaga ciągłego nadzoru, podejmowania decyzji o wydaniu i cofnięciu zezwoleń na sprzedaż procentów, przeprowadzania kontroli sklepów, a nawet współdziałania organizacji siłowo-policyjnych. Problemy, które stawia rynek alkoholi muszą być w życiu codziennym rozwiązywane. Nie da się ich zostawić ot tak sobie. Prędzej czy później wybuchną ze zdwojoną siłą. Choćby taka drobna sprawa z życia wzięta. W sklepie, czy już poza nim, dochodzi w godzinach późno wieczornych do interwencji patrolu policyjnego. Kolejnego dnia, a potem i tygodnia sytuacja się powtarza. Znowu trzeba uspokajać natarczywych i już napitych klientów. A może i zakładać im kajdanki, bo są zbyt agresywni. Co w takiej sytuacji robić? Czy miasto i radni powinni jakoś zadziałać, aby ukrócić wybryki nielicznych. Może odebrać przedsiębiorcy zezwolenia na handel napojami wyskokowymi, a może wprowadzić w całym mieście zakaz handlu w godzinach nocnych, na co pozwala niedawna nowelizacja ustawy antyalkoholowej. Co wybrać? Która decyzja będzie zgodna z prawem? Czy można w ten sposób ukarać innych przedsiębiorców, którzy prowadzą „spokojne" sklepy z alkoholem? Pytań do rajców, i prezydentów miast, i sędziów jest coraz więcej. Może warto sprecyzować jakieś przepisy? Co na to zainteresowani?

Więcej o szczegółach samorządowo – sądowych sporów o legalizowanie handlu napojami bogów w tekście Mateusza Adamskiego „Alkoholowe wybryki w jednym sklepie to za mało do nocnej prohibicji".