Butnie zapowiadał, że rozwali cały rządzący Polską układ. Tuż przed II turą wyborów nawet tonący Bronisław Komorowski chwycił się brzytwy i zrobił mu prezent, ogłaszając, że zgadza się na referendum w sprawie sztandarowego postulatu muzyka, czyli jednomandatowych okręgów wyborczych (JOW).

W tamtym momencie wydawało się, że Kukiz i jego ekipa mają prawie wszystko. Słupki poparcia wystrzeliły w górę.  Komentatorzy, politolodzy i socjolodzy zgodnie twierdzili, że ruch oburzonych i lekceważonych dotąd obywateli pod wodzą dawnego lidera zespołu Piersi odegra w jesiennych wyborach znaczącą rolę – tak jak przed laty stało się to w przypadku Andrzeja Leppera i jego Samoobrony.

Ale wiele wskazuje na to, że Kukiza dopadł „syndrom Komorowskiego". Obu uśpiły wysokie rezultaty sondaży. Prezydent w ciągu kilku miesięcy roztrwonił całe poparcie i w efekcie przegrał. Podobnie Kukiz – z ponad 20 proc. poparcia zjechał do 6 proc. A całą inicjatywę w sprawie referendum – które ma się odbyć za niespełna trzy tygodnie – przejęło dziś PiS, które zabiega o wprowadzenie do plebiscytu kolejnych pytań. Kukiza zaś nie ma. Śpi. Jego ruch pogrążył się w kłótniach i nic nie wskazuje na to, by szybko się one skończyły. Wszystko rozsypało się jak domek z kart, a o głosy oburzonych powalczą ze sobą głównie PiS i PO. Czar prysł.

Jeśli zaś chodzi o samo referendum, które jest skutkiem majowego sukcesu Kukiza, żadne z postawionych w nim pytań nie odnosi się do spraw fundamentalnych dla państwa. Ponadto w lipcu Sejm zmienił ordynację podatkową i wprowadził do niej zapis o rozstrzyganiu wątpliwości prawa podatkowego na korzyść podatnika, więc stawianie pytania referendalnego na ten temat jest bez sensu.

I wiele wskazuje na to, że mimo deklaracji respondentów frekwencja w referendum nie osiągnie 50 proc. To oznacza, że głosowanie nie będzie miało charakteru wiążącego, lecz jedynie opiniodawczy. A opiniami obywateli rząd w ostatnim czasie jakoś mało się przejmuje.