Dziesiątki miliardów złotych, które miały być przeznaczone na jej modernizację, mogą zostać zamrożone. Kłopoty dotkną też sztandarowego rządowego programu taniego budownictwa. To wszystko brzmi jak katastroficzny scenariusz science fiction, który trudno sobie wyobrazić w rzeczywistości. A jednak.

W poniedziałek Naczelny Sąd Administracyjny stwierdził, że wszystkie te grunty, co do których Polskie Koleje Państwowe nie miały udokumentowanego posiadania na dzień 27 maja 1990 r., przeszły z mocy prawa na własność gmin. A to może oznaczać, że właścicielem gruntów, na których znajdują się dworce, tory i cała infrastruktura, nie jest PKP, ale setki samorządów, przez których tereny przebiegają linie kolejowe. I to od miejscowych włodarzy będzie zależało, jak ich majątek będzie wykorzystywany, i ewentualnie za jaką opłatą.

Historia ta może też odbić się na planach modernizacji kolei i możliwości wykorzystania dziesiątków miliardów złotych, pochodzących z funduszy UE. Unia może nie chcieć dotować inwestycji, realizowanych na obszarach, których PKP nie jest właścicielem. Jakby tego wszystkiego było mało, wyrok rykoszetem uderzy też w rządowy program Mieszkanie+, który zakładał wykorzystywanie gruntów kolejowych na budowę tanich mieszkań.

Jak mogło dojść do tak koszmarnej sytuacji? To efekt ogromnych zaniedbań w kwestii uregulowania praw własności po 1989 r. W PRL wszystko było proste. To, co nie miało właściciela uważano za państwowe, innego wariantu nie dopuszczano. III RP przyjęła tę spuściznę, nie zmieniając tamtej wykładni własności, a wszelkie wątpliwości nowi decydenci zamiatali pod dywan, odkładając rozwiązanie problemu na jakiś bliżej nieokreślony czas. Kwestia roszczeń do majątków poniemieckich na tzw. Ziemiach Odzyskanych, reprywatyzacji i wybuchających afer, a dziś kłopotów PKP to skutek obowiązywania tej samej filozofii. Ciągle, o zgrozo, żywej w dużym poważnym europejskim państwie.