Emocjonalnie, ale i rozsądnie

Jaromir Nohavica o nowej płycie, pandemii, podzielonym świecie, Dylanie, Springsteenie i Nagrodzie Puszkinowskiej.

Aktualizacja: 17.02.2021 21:17 Publikacja: 17.02.2021 18:47

Emocjonalnie, ale i rozsądnie

Foto: Universal Music/Vladimir Jurkovic

W Czechach trwa ostry lockdown, a pan wydaje płytę. Jak powstawała?

Zdecydowałem się na nią po wielu innych próbach, gdy współpracowałem z orkiestrą filharmoniczną, zespołami rockowymi i kolegami muzykami. Jestem teraz bardziej doświadczony, starszy, sporo wiem o świecie. Dzięki temu mogę świadomie powrócić do początków i znowu być pieśniarzem, który śpiewa tylko z towarzyszeniem gitary. Namawiała mnie do tego też pandemia. Mówiła: teraz jest ten czas. Ludzie potrzebują normalnego, prostego śpiewania, intymnego. Zdecydowałem też, że płyta nie będzie zbiorem przypadkowych piosenek. Przypomina rozsunięty wachlarz. Pieśni są spójne, o rodzinie, przyjaciołach, tych, co odeszli. Teraz napisałem dziesięć i dopasowałem do nich pięć wcześniejszych, których nigdy nie nagrałem.

Wzruszająca tytułowa piosenka o mamie nawiązuje do „Knockin' On Heaven's Door" Dylana.

„Mama dała mi na szyję klucz" opowiada o sytuacji, którą wielu przeżyło. Mama, godząc się na nasze wyjście z domu, udziela podstawowych życiowych rad. Nie chcę silić się na wielką filozofię, ale świat zapomniał o prostych radach naszych mam: zabieraj ze sobą wodę, uważaj na drodze na kierowców, zimą załóż ciepłą czapkę, wracaj do domu o 22.00. To jest fundament. Ale w nowych pieśniach słychać wszystkich moich muzycznych nauczycieli. Oddałem hołd Bobowi Dylanowi, Bułatowi Okudżawie, Włodzimierzowi Wysockiemu, Leonardowi Cohenowi, Paolo Conte, Jackowi Kaczmarskiemu, Karelovi Krylovi. Wraz z moimi rodzicami i najbliższymi przyjaciółmi tworzą mój świat.

Najważniejszy jest chyba utwór „Stare, dobre czasy".

To utwór ironiczny. Śmieję się z tego, jak wspomina się przeszłość, idealizuje ją, wywyższając własne pokolenie i jego doświadczenia nad młodszą generację. Traktuję to z dystansem, żebyśmy nie idealizowali rzeczy, które były normalne, a nawet stanowiły o szarości naszego życia. Wyszło to nawet przy nagraniu piosenki. Ma kilka lat, a już pewne rzeczy musiałem aktualizować.

Śpiewa pan też, że Bruksela jest jak kiedyś Moskwa.

No dobrze! Niektórzy mnie za to nie lubią, ale ja wolę, by mnie przyjmowali takim, jakim jestem. Możemy się spierać. Pan może uważać inaczej. Myślę, że w naszym świecie brakuje normalnych sporów, gdy siedzimy przy piwku czy wódce, patrzymy sobie w oczy i mówimy, co myślimy, widzimy nasze reakcje, również gdy się zagalopujemy. W internecie nikt sobie w oczy nie patrzy. Wszystkim rosną wielkie bary i stają się agresywni. Spierajmy się, ale nie po to, żeby robić sobie przykrość, tylko lepiej się zrozumieć.

W ramach takiego sporu zapytam, dlaczego przyjął pan Nagrodę Puszkinowską z rąk Putina?

Rozumiem pana pytanie, przecież rozmawiam z Polakiem. Myślę, że możemy mieć do ludzi i narodów różne pretensje, zastrzeżenia, ale jeśli chodzi o kulturę – płyniemy na jednym statku. Otrzymałem nagrodę za to, że śpiewałem przez 45 lat moich ulubionych pieśniarzy Okudżawę i Wysockiego w czasach komuny, gdy w Czechach nie byli znani. Ciekawostka – dostałem się do nich przez przyjaciela z Polski, autora fantastycznych tłumaczeń – Witolda Dąbrowskiego – oraz książki z chwytami, fortepianówkami. W Czechach tego brakowało, a mi pokazały, jak tworzyć pieśni. Wspomnę jeszcze tłumaczenia Wojciecha Młynarskiego i Ziemowita Fedeckiego. Jestem szczęśliwy, że dostałem nagrodę, i podkreślę, że to nie jest nagroda Putina, tylko Puszkinowska.

Koncertował pan w pandemii?

Powiem tak: za komuny miałam dwa półroczne zakazy występowania. Teraz musiałem to przeżyć drugi raz. Dostałem od bolszewika z góry zakaz występowania! Wyjątkiem było kilka koncertów jesienią. A w Polsce ostatni raz śpiewałem 6 grudnia 2019 r. Pewnie minie jeszcze 60 dni, co oznacza dla mnie 500 dni bez Polski. Przez te dni nie byłem w Empiku, a jestem człowiekiem obcującym blisko z książkami. Zawsze, jak wjeżdżałem do Polski, kupowałem na stacji benzynowej z dziesięć polskich tygodników i dzienników. Różnych, bo wszystkie czytam. Lubię też siedzieć w kawiarni przed południem, popijać kawę i czuć w rękach papierową prasę. Od pół roku mam przerwę. Dałem jedynie 11 koncertów w streamingu, w tym jeden złożony tylko z pieśni po polsku. Przekonałem się, jak ważny jest bezpośredni kontakt ze słuchaczami. Internet mi nie wystarcza, bo jestem starsza generacja. Zrobię jednak koncert na Międzynarodowy Dzień Kobiet. Z kolei Teatr Rozrywki w Chorzowie przygotuje musical oparty na moich pieśniach.

Co Czechów denerwuje poza pandemią?

Byłem naiwny. Nie wiedziałem, że obok mnie żyje tak wielu głupich ludzi, żyją też obok mnie źli ludzie, a co najgorsze – są też głupi i źli jednocześnie, których nie miałem wcześniej okazji spotkać. Teraz nagle się pojawili.

Podobnie powiedział o Ameryce Bruce Springsteen. Niektórych sąsiadów zaczął się bać.

My też jesteśmy w Czechach podzieli na pół. Najgorsze jest co innego: jeśli dziś ludzie potrafią się fatalnie zachowywać, to jakby się zachowali, gdyby była wojna? Przecież to musiałaby być kwestia życia i śmierci. Strach pomyśleć!

A co pan sądzi o Dylanie, który niepokorne songi sprzedał za kilkaset milionów dolarów?

Postąpił mądrze. Policzył wszystko i uznał, że pieniądze, jakie będzie mógł zarobić na pieśniach, w przyszłości będą się kurczyć. Był taki czeski poeta Jiri Orten. Mówił, że poezja nie może być napisana jedynie sercem lub jedynie rozumem, bo albo jest zbyt emocjonalna, albo nazbyt chłodna. Dylan potrafi łączyć emocjonalność z racjonalnością, a przecież i on nie rozumie wszystkiego, co napisał. Często pisze i śpiewa strumieniem świadomości. A potem ma pewnie ze sobą taką rozmowę: „Bobie, co napisałeś? Nie wiem, ale to dobre!". Myślę, że podobnie jest z jego pieniędzmi. Umie być poetą, ale umie też liczyć. W porządku.

W Czechach trwa ostry lockdown, a pan wydaje płytę. Jak powstawała?

Zdecydowałem się na nią po wielu innych próbach, gdy współpracowałem z orkiestrą filharmoniczną, zespołami rockowymi i kolegami muzykami. Jestem teraz bardziej doświadczony, starszy, sporo wiem o świecie. Dzięki temu mogę świadomie powrócić do początków i znowu być pieśniarzem, który śpiewa tylko z towarzyszeniem gitary. Namawiała mnie do tego też pandemia. Mówiła: teraz jest ten czas. Ludzie potrzebują normalnego, prostego śpiewania, intymnego. Zdecydowałem też, że płyta nie będzie zbiorem przypadkowych piosenek. Przypomina rozsunięty wachlarz. Pieśni są spójne, o rodzinie, przyjaciołach, tych, co odeszli. Teraz napisałem dziesięć i dopasowałem do nich pięć wcześniejszych, których nigdy nie nagrałem.

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Kultura
Decyzje Bartłomieja Sienkiewicza: dymisja i eurowybory
Kultura
Odnowiony Pałac Rzeczypospolitej zaprezentuje zbiory Biblioteki Narodowej
Kultura
60. Biennale Sztuki w Wenecji: Złoty Lew dla Australii
Kultura
Biblioteka Narodowa zakończyła modernizację Pałacu Rzeczypospolitej
Kultura
Muzeum Narodowe w Krakowie otwiera jutro wystawę „Złote runo – sztuka Gruzji”