W Czechach trwa ostry lockdown, a pan wydaje płytę. Jak powstawała?
Zdecydowałem się na nią po wielu innych próbach, gdy współpracowałem z orkiestrą filharmoniczną, zespołami rockowymi i kolegami muzykami. Jestem teraz bardziej doświadczony, starszy, sporo wiem o świecie. Dzięki temu mogę świadomie powrócić do początków i znowu być pieśniarzem, który śpiewa tylko z towarzyszeniem gitary. Namawiała mnie do tego też pandemia. Mówiła: teraz jest ten czas. Ludzie potrzebują normalnego, prostego śpiewania, intymnego. Zdecydowałem też, że płyta nie będzie zbiorem przypadkowych piosenek. Przypomina rozsunięty wachlarz. Pieśni są spójne, o rodzinie, przyjaciołach, tych, co odeszli. Teraz napisałem dziesięć i dopasowałem do nich pięć wcześniejszych, których nigdy nie nagrałem.
Wzruszająca tytułowa piosenka o mamie nawiązuje do „Knockin' On Heaven's Door" Dylana.
„Mama dała mi na szyję klucz" opowiada o sytuacji, którą wielu przeżyło. Mama, godząc się na nasze wyjście z domu, udziela podstawowych życiowych rad. Nie chcę silić się na wielką filozofię, ale świat zapomniał o prostych radach naszych mam: zabieraj ze sobą wodę, uważaj na drodze na kierowców, zimą załóż ciepłą czapkę, wracaj do domu o 22.00. To jest fundament. Ale w nowych pieśniach słychać wszystkich moich muzycznych nauczycieli. Oddałem hołd Bobowi Dylanowi, Bułatowi Okudżawie, Włodzimierzowi Wysockiemu, Leonardowi Cohenowi, Paolo Conte, Jackowi Kaczmarskiemu, Karelovi Krylovi. Wraz z moimi rodzicami i najbliższymi przyjaciółmi tworzą mój świat.
Najważniejszy jest chyba utwór „Stare, dobre czasy".