Według informacji koncernu całkowicie przebudowane ma być oprogramowanie autopilota, co zaleciła Federalna Agencja Lotnictwa (FAA) w końcu czerwca. Zmiany zostaną skontrolowane podczas lotów na symulatorze. Jednak agencja nie jest już tak optymistyczna, jak sam Boeing i nie podaje żadnych dat, dopóki nie będzie miała, co do nich absolutnej pewności. Z wcześniejszych informacji wynika, że analiza pakietu zmian zaproponowanych przez Boeinga potrwa przynajmniej kilka tygodni. I to jest tylko czas potrzebny agencji, potem niezbędne będzie ponowne szkolenie pilotów, które potrwa przynajmniej miesiąc.
To właśnie te informacje wpłynęły na decyzje niektórych przewoźników, aby nie planować lotów MAXami w szczycie sezonu zimowego, czyli w okresie Bożego Narodzenia, by w razie gdyby okazało się, że jednak są kolejne opóźnienia, nie wprowadzać zamieszania w rozkładzie.
Należy też oczekiwać, że FAA, która wcześniej udzieliła Boeingowi daleko idących kompetencji i w praktyce to sam Boeing certyfikował własne samoloty, teraz będzie dążyła, żeby za wszelką cenę przywrócić własną, nadwerężoną wiarygodność. To właśnie błędne działania oprogramowania, które Boeing certyfikował doprowadziło do dwóch katastrof - 29 października, kiedy spadł do Morza Jawajskiego MAX Lion Aira i kolejnej, 10 marca, kiedy tuż po starcie z lotniska w Addis Abebie runęła maszyna Ethiopian Airlines.
Czytaj także: Najgorszy kwartał w historii Boeinga
13 marca na całym świecie zostały uziemione wszystkie 380 MAXy już dostarczonych klientom. Boeing wstrzymał dostawy tych maszyn i spowolnił ich produkcję w fabryce w Renton pod Seattle z 52 do 42 miesięcznie.
Wszystkie MAXy powracające do operacji mają być certyfikowane, jako nowe maszyny, czyli sprawdzane i oceniane będą nie tylko zmiany, które mają teraz gwarantować bezpieczne loty, ale wszystkie inne systemu i urządzenia maszyny.