Jego szefowie zapewniają, że nie jest to kara za kłopoty z MAXem. Zastąpi go pracownik, który wyprowadził Boeinga z problemów przy produkcji Dreamlinera.
Lindbald jest pierwszą osobą zatrudnioną przy produkcji MAX, która traci pracę podczas kryzysu, ale drugą odchodzącą z Boeinga zatrudnioną przy produkcji B737. Odejście 57-letniego inżyniera, który w koncernie przepracował 34 lata, spowodowało większe przesunięcia w programie budowy samolotów średniego zasięgu, czyli maszyn, które najwięcej zarabiają dla Boeinga. Eric Lindbald jako wiceprezes wcześniej odpowiadał za całą produkcję w Renton i został przesunięty do nadzorowania MAXów po tym, jak Boeing w sierpniu 2018 zaczął mieć kłopoty z dostawcami silników, zbiorników na paliwo oraz innych komponentów.
Czytaj także: Najgorszy kwartał w historii Boeinga
Kevin McAllister, prezes komercyjnej części koncernu przyznał, że Lindbald chciał odejść już rok temu i udało mu się przekonać go do pozostania. Ale w tej chwili nie ma innego wyjścia, jak pochylić się nad planem szybkiej sukcesji. Następcą Lindbalda będzie Mark Jenks odpowiadający za cały segment B737. W Boeingu jest znany jako skuteczny profesjonalista, bo udało mu się wyprowadzić ze strat program budowy Dreamlinery, a nawet więcej doprowadził do tego, że ich produkcja szybko zaczęła przynosić znaczące dochody. Teraz ma kolejne wyzwanie - doprowadzić do tego, aby MAXy mogły rzeczywiście zacząć latać, kiedy tylko otrzymają ponowną certyfikację od regulatorów. Dzisiaj uziemionych jest ok 500 B737 MAX: 350 u przewoźników i 150 wyprodukowanych już po wprowadzeniu zakazu ich lotów z pasażerami i zaparkowanych na kilku amerykańskich lotniskach.
Teraz w Boeingu, niezależnie od programu przywrócenia MAXów, prowadzone są prace nad budową samolotu, który znalazłby się w segmencie pomiędzy najmniejszą a największą maszyną średniego zasięgu, ale znacznie one spowolniły od czasu wybuchu kryzysu w marcu 2019. Spowolniły do tego stopnia, że pojawiły się pytania, czy w ogóle jest sens szukać następcy B737.