„Człowiek nie zdaje sobie sprawy z cudu, którym są zwyczajne rzeczy. Sen, jedzenie, oddychanie” – do słów z powieści „Cichy wielbiciel” powinno się dołożyć pisanie jako czynność, bez której nie umie żyć Olga Rudnicka?
Olga Rudnicka: Zdecydowanie tak. Owszem, miewam przestoje, biały ekran straszy mnie migającym kursorem, gdy w głowie pustka albo najzwyczajniej w świecie wyłazi na światło dzienne leń. Niemniej nie potrafiłabym przestać pisać. Mam to szczęście, że moja pasja stała się pracą.
„Trup był, ale już sobie poszedł” – jak rodzą się pomysły na takie zdania?
Sama chciałabym wiedzieć. Zdaje się, że tego typu „głupotki” po prostu mam w głowie. I figurują one nie tylko na stronach moich powieści. Zdarza mi się połączyć dwie myśli w jedno zdanie i wyartykułować je głośno, co powoduje często niezrozumienie albo zabawne sytuacje. Wśród bliskich mi osób krąży anegdotka, gdy na pytanie, które sama sobie zadałam: "Jaki dziś mamy dzień?" odpowiedziałam: "A już wiem, kwiecień". Rzecz jasna odróżniam dni tygodnia od miesięcy, ale coś tam myślałam, układałam, planowałam, nie pamiętam już co, i wyszło jak wyszło.
Słynie pani z opowiadania zagadek kryminalnych przy pomocy dużej dawki humoru. Od początku tenże styl miał być znakiem rozpoznawczym?