Kastowość Polonii w USA sprawia, że na Jackowie bywa jak w Indiach

O chorej zawiści, o obchodzeniu prawa przez nielegalnych imigrantów, ale też o „porczy”, „garbeciu” i „kakrociach” – opowiada Dorota Malesa. Jeszcze w lutym premiera jej książki „Ameryka.pl. Opowieści o Polakach w USA”.

Publikacja: 23.02.2019 12:01

Na czym polega wyjątkowość, przełomowość „Ameryki.pl”?


Dorota Malesa: Na tym, że opowiada o Polonii nieco „wymierającej”. Prawie każdy z nas ma stryja, kuzyna, babcię, którzy w Stanach mieszkają już od paru dekad. Znacznie mniej znamy za to osób, które do USA wyjechały w ciągu – dajmy na to – ostatniej dekady. Odkąd Unia Europejska otworzyła swoje rynki dla Polaków, emigracja w ciemno i za chlebem do kraju, który jest daleko i w którym trudno o pozwolenie na pracę, więc gdzie trzeba zasuwać nielegalnie, stała się bezsensowna. Zainteresowało mnie to, jak wygląda dziś życie Polaków w społeczności, w której zabrakło dopływu świeżej krwi. I gdzie podziali się ci wszyscy ludzie, którzy kiedyś zamieszkiwali Greenpoint w Nowym Jorku i Jackowo w Chicago – czyli dzielnice, które, choć nadal z Polską się kojarzą, to dziś już prawie nie mają polskiego charakteru.

Według jakiego klucza dobrałaś bohaterów swojej książki?

To chyba było najtrudniejsze, bo jak zmieścić na 300 stronach książki historie charakterystyczne dla 10 milionów Polaków – bo tylu według szacunków nas w Stanach jest. Moi bohaterowie są więc porozrzucani po całej Ameryce nie tylko geograficznie, czyli od Nowego Jorku po Illinois i od Kolorado po Kalifornię, ale też jeśli chodzi o sytuację życiową. Opisałam historię nowojorskiego restauratora, w którego lokalu o miejsce przy stoliku Beyonce bije się z Sarah Jessicą Parker, i bezdomnego, który rozpamiętuje dawne czasy, w których był królem disco-polo. Spotkałam Sebka, któremu w Chicago najbardziej na świecie doskwiera samotność i brak żony, i Gosię – która porzuciła szczęśliwe życie w Toronto, by dla miłości swojego życia przeprowadzić się do Kalifornii. Napisałam o Arturze, któremu Ameryka dała świetną pracę i spełnienie zawodowe, i Mariannę, której Ameryka pracę marzeń odebrała.

Przed pisaniem książki miałaś rodzinę lub znajomych, którzy wyemigrowali do USA?

Mam w Nowym Jorku dwie wspaniałe kuzynki, które w Stanach żyją legalnie już od lat, mam tam też całe grono znajomych i przyjaciół. W świat amerykańskiej Polonii jako pierwszy wprowadził mnie jednak znajomy – Mateusz – którego poznałam podczas mojego pierwszego wyjazdu do Nowego Jorku. Mateusz zabrał mnie wtedy na weekend do miejscowości Monticello na północy stanu Nowy Jork. Na tę miejscowość mówi się “Little Poland”, bo wielu nowojorskich Polaków ma tam swoje domki wypoczynkowe. W takie weekendy, Polacy w Monticello chodzą razem na ryby, wędzą wędliny przed domem, a wieczorami chodzą od domu do domu, jak sami to określają, „po kolędzie”. I właśnie podczas tego kolędowania w Monticello po raz pierwszy uświadomiłam sobie, jak barwna i egzotyczna jest Polonia amerykańska.

Najbardziej uderzająca różnica między Polonią amerykańską a Polakami znad Wisły?

Może taka, że Polacy w USA o wiele gorzej mówią o sobie, jako o społeczności? Wśród „naszych” nad Wisłą bywa różnie - czasem chwalimy siebie nawzajem, a czasem krytykujemy. Tymczasem reprezentanci amerykańskiej Polonii bardzo często już na wstępie rozpoczynają znajomość tyradą, która zawsze brzmi podobnie: że Polonia jest zawistna, że wszyscy podglądają się nawzajem, zazdroszczą sobie, że nie mogą przeboleć, gdy komuś wiedzie się lepiej. Że cieszą się z nieszczęścia innych. Dopiero po takim wstępie najczęściej przechodzą do pozytywów. Jeden z bohaterów „Ameryki.pl” opowiadał mi o swoim szefie, który biega do kościoła kilka razy w tygodniu, ale w sklepie krzyczy na ekspedientkę, gdy mu za cienko pokroi wędlinę. Inna bohaterka opowiedziała mi historię polonijnej impresario, której nie udało się sprzedać biletów na koncert jednego z polskich zespołów. Zamiast więc załatwić sprawę uczciwie, miała donieść do amerykańskiego urzędu imigracyjnego, że słyszała, iż zespół chce nielegalnie pozostać w Stanach na zawsze. Ta grupa podobno została cofnięta z granicy do Polski – być może do dziś nie wie, z jakiego powodu. Z drugiej strony – trudno mi uwierzyć, by Polonia rzeczywiście była całkowicie zła i zepsuta do szpiku kości, skoro sama spotkałam się w USA tylu fantastycznych Polaków. Poza tym, pojawiająca się w mojej książce genialna prawniczka – Ola – sama opowiada mi też o tym, że gdy nagle znalazła się w pewnym krytycznym położeniu, to właśnie Polonia chicagowska zorganizowała dla niej zbiórkę pieniędzy.

Jaka byłą najciekawsza lub najbardziej zaskakująca rzecz, jakiej dowiedziałaś się gromadząc materiały?

Po pierwsze - zaskoczyło mnie to, że wysyłanie paczek do Polski jest dla Polonii aż tak istotnym zwyczajem. Słyszałam co prawda wiele razy o tym, że Polacy wysyłają bliskim do kraju dolary upchnięte do środka pluszowego misia. Byłam jednak przekonana, że paczki do Polski przekazuje się tylko „okazyjnie” - gdy rodzina w Polsce czegoś potrzebuje, albo gdy chce się jej dać prezent na Święta albo urodziny. Tymczasem okazało się, że dla wielu Polaków, przynajmniej tych w Chicago, wysyłanie paczek jest czymś na kształt niekończącego się rytuału. Osoby, które spotkałam w Polamerze (największa polonijna firma wysyłkowa – przyp. red.) opowiadały mi o tym, że zawsze mają w domu otwarty karton, do którego systematycznie wkładają przedmioty, które kupili, bo wpadły im w oko. Gdy tylko karton się zapełnia, wysyłają paczkę do Polski, a w ich domu od razu pojawia się kolejny pusty karton do wypełnienia.

Po drugie – zadziwiła mnie kastowość polonijnego środowiska – to, że na Jackowie bywa jak w Indiach. Mój bohater Sebek, którego marzeniem jest znalezienie w Chicago dobrej żony żalił mi się, że polskie dziewczyny go nie chcą, bo w USA się nie urodził, tylko przyjechał dopiero po studiach. A dziewczyny chcą podobno wyłącznie takiego, który urodził się już w Stanach, ma tam rodziców, a przede wszystkim – nie jest już na dorobku.

Nie miałaś oporów, żeby cytować ustami twoich bohaterów porady, jak powinni kombinować nielegalni imigranci w USA? Miejscami to niemal gotowa instrukcja, jak obchodzić przepisy, by nie dać się złapać.

To, że opisuję, jak nielegalni imigranci „obchodzą” prawo federalne i stanowe albo działają na jego granicy nie oznacza, że takie postępowanie popieram. Postanowiłam je opisać, bo tego rodzaju rady to część „dziedzictwa”, jakie wśród Polaków w USA przekazywane jest z pokolenia na pokolenie. Trudno więc taki wątek pominąć. Z polskiego punktu widzenia wygląda to wszystko zresztą bardzo kuriozalnie – bo jak to możliwe, że można być w Stanach nielegalnym imigrantem, a jednocześnie - płacić tam podatki, zakładać firmę czy nawet brać kredyt na dom? A jednak!

Czy ponglish cię bawi, a może denerwuje?

Nie denerwuje, przeciwnie. Bardzo go lubię. Ponglisz nie jest elementem snobowania się na Amerykanina – w przeciwieństwie do mówienia z niewspółmiernie do czasu spędzonego w Stanach mocnym amerykańskim akcentem. Ponglish jest folklorem, polonijną cepelią. Wychodzi z ust Polaków w Stanach z lekkością i spontanicznością. I to do tego stopnia, że w Chicago czy Nowym Jorku chwyta się go, niczym amerykańskie powietrze. Dla mnie samej, po czasie spędzonym wśród Polaków w USA weranda już na zawsze chyba pozostanie „porczą”, śmietnik – „garbeciem” a karaluchy – „kakrociami”.

Czy myślałaś o tym, żeby samemu wyemigrować do USA? Co cię powstrzymało?

O mało czym myślałam w życiu aż tak wiele razy, a chyba nadal nie znam odpowiedzi. Z całą pewnością chciałabym wyjechać do Ameryki na rok lub kilka lat, żeby móc poznać Stany już całkowicie od podszewki. Z drugiej strony – trochę mnie z tego marzenia wyleczyła własna książka. Opowieści moich bohaterów jednoznacznie pokazują, że w Ameryce już się nie śni. American Dream jest dziwacznym hasłem, odmienianym przez wszystkie przypadki, a jednak mający bardzo niewiele wspólnego z rzeczywistością. Bo rzeczywistość Polaków w Ameryce – zarówno tych, którzy odnieśli sukces, jak i tych, którym się nie udało – to żaden tam American Dream, tylko raczej orka na ugorze.

Dorota Malesa – dziennikarka telewizyjna i prasowa, scenarzystka. Autorka bloga „50 Shades of States”. Publikowała w „Newsweeku”, „Forbesie” i „National Geographic Traveller”. Reportaże telewizyjne realizowała na całym świecie, nie tylko w Ameryce.

Na czym polega wyjątkowość, przełomowość „Ameryki.pl”?


Dorota Malesa: Na tym, że opowiada o Polonii nieco „wymierającej”. Prawie każdy z nas ma stryja, kuzyna, babcię, którzy w Stanach mieszkają już od paru dekad. Znacznie mniej znamy za to osób, które do USA wyjechały w ciągu – dajmy na to – ostatniej dekady. Odkąd Unia Europejska otworzyła swoje rynki dla Polaków, emigracja w ciemno i za chlebem do kraju, który jest daleko i w którym trudno o pozwolenie na pracę, więc gdzie trzeba zasuwać nielegalnie, stała się bezsensowna. Zainteresowało mnie to, jak wygląda dziś życie Polaków w społeczności, w której zabrakło dopływu świeżej krwi. I gdzie podziali się ci wszyscy ludzie, którzy kiedyś zamieszkiwali Greenpoint w Nowym Jorku i Jackowo w Chicago – czyli dzielnice, które, choć nadal z Polską się kojarzą, to dziś już prawie nie mają polskiego charakteru.

Pozostało 89% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Literatura
Czesław Miłosz z przedmową Olgi Tokarczuk. Nowa edycja dzieł noblisty
Literatura
Nie żyje Leszek Bugajski, publicysta i krytyk literacki
Literatura
Ernest Bryll: zapomniany romantyk i Polak stojący w kolejce
Literatura
Nie żyje Ernest Bryll
Literatura
Premiera książki „Emilian Kamiński. Reżyser marzeń”