On jest tylko trzęsieniem ziemi, które rozpoczyna sekwencję kolejnych, równie mocnych, a może nawet mocniejszych, doniesień, sytuacji, rozliczeń. Media przez najbliższe tygodnie, a może miesiące, będą pełne takich historii. Czasem mocniejszych, czasem słabszych. Każda wypowiedź hierarchy czy szeregowego księdza – szczególnie ta nieroztropna czy wręcz głupia – będzie nagłaśniana, każde zaniedbanie dokładnie przebadane. Nic, co będzie można wykorzystać, nie zostanie odpuszczone.
A jakby tego było mało, zaczną się pojawiać kolejne, szczególnie wśród mężczyzn, ofiary. Każdy, kto zajmował się tym problemem, wie przecież, że dla heteroseksualnego dorosłego mężczyzny opowiedzenie o tym, że w dzieciństwie czy młodości był molestowany homoseksualnie przez nauczyciela czy księdza, jest ogromnym wyzwaniem. I nie chodzi tylko o to, że musi powrócić do spraw z przeszłości, zmierzyć się z trudnymi wspomnieniami, ale także o to, że w oczach wielu takie wyznanie oznacza stygmat społeczny, powód do głębokiego wstydu czy ukrywania się przed przyjaciółmi i znajomymi. Ujawnienie się pierwszych ofiar, ich wyznanie, pokazanie ich twarzy ułatwia kolejnym opowiedzenie swoich historii. Po tym filmie i do jego autora, i do dziennikarzy, i do odważnych kapłanów zajmujących się tymi sprawami czy wreszcie do fundacji skupiających ofiary zgłaszają się kolejni ludzie. Oni zaczną mówić, a to będzie oznaczać, że pojawią się następni.
Media zaś, i tego także trzeba mieć świadomość, sprawy nie odpuszczą. I to nie tylko dlatego, że część z nich jest niewątpliwie antyklerykalna czy wręcz antykatolicka, że niektórzy z dziennikarzy czy właścicieli mediów mają obsesję na punkcie Kościoła, ale głównie dlatego, że te historie – jak to się mówi w dziennikarskim żargonie – „żrą", ludzie chcą o nich wiedzieć, są gotowi zapłacić, by je poznać, wywołują one klikalność i dyskusje. A to wszystko, czego potrzebują media.
Kolejne ofiary będą więc mówić, kolejni hierarchowie będą wywoływani do tablicy i przepytywani. Pomstowanie na to przypomina narzekanie, że od przebywania w upale i na słońcu można się nabawić udaru słonecznego.
Dlatego albo zaczniemy się oczyszczać sami, wprowadzać na poważnie obowiązujące procedury i normy, ujawniać pewne sprawy i załatwiać je błyskawicznie (wiem, że są w Polsce takie diecezje, i chwała za to ich ordynariuszom), albo zrobią to za nas liberalne, często wrogie Kościołowi, media. I trudno im się dziwić. Nie ma lepszej broni przeciwko Kościołowi niż tego rodzaju zaniedbania, lekceważenie problemu czy bronienie wyłącznie dobrego imienia instytucji. Jedna nieroztropna wypowiedź hierarchy może zniszczyć wszystko, co Kościół już zrobił czy robi. Konsekwencja, szybkie decyzje i działanie to jedyna droga.