Przynajmniej na razie nie będzie trzeciej już interwencji tureckiej w Syrii, a tym samym dalszych komplikacji w toczącej się już ósmy rok wojnie domowej, grożących bezpośrednim konfliktem zbrojnym pomiędzy USA i Turcją.
Taki wniosek wysnuć można z krótkiego oświadczenia amerykańsko-tureckiego w sprawie ustanowienia tzw. strefy pokoju po syryjskiej stronie granicy z Turcją, na wschód od Eufratu. Jest to obszar kontrolowany przez YPG, kurdyjską organizację wspieraną przez Amerykanów, gdyż to jej bojownicy w znaczącym stopniu przyczynili się do pokonania ISIS, czyli Państwa Islamskiego.
Ale YPG jest postrzegana jako organizacja terrorystyczna będąca de facto zbrojnym ramieniem PKK walczącej w Turcji o niezależność Kurdystanu. Zdaniem Ankary kurdyjscy bojownicy PKK są zaopatrywani obficie w broń przez swych pobratymców z Syrii. Ci z kolei otrzymują ją od Amerykanów. Stacjonuje tam dwa tysiące amerykańskich żołnierzy pełniących w zasadzie rolę gwaranta bezpieczeństwa YPG, po upadku samozwańczego kalifatu tzw. Państwa Islamskiego.
Ich obecność powstrzymywała skutecznie Ankarę od interwencji zbrojnej przeciwko YPG. Jest to wprawdzie formacja licząca 20–30 tys. bojowników, lecz trudno sobie wyobrazić, aby mogła stawić skutecznie czoła tureckiej armii z czołgami i nowoczesnym lotnictwem.