W czasie gdy ukraińscy nacjonaliści protestowali pod gmachem Rady Najwyższej, w środku parlamentarzyści debatowali nad prezydenckim projektem ustawy, która określa politykę państwa ukraińskiego wobec „tymczasowo okupowanych terytoriów w obwodzie donieckim i ługańskim".
Prezydent Petro Poroszenko zaproponował deputowanym uznać „rosyjską agresję" na wschodzie kraju, a samozwańcze republiki Donbasu określić jako „tereny tymczasowo okupowane przez Federację Rosyjską". Z projektu ustawy wynika, że to Rosja ponosi całkowitą odpowiedzialność za wszystko, co się dzieje w niekontrolowanych przez Kijów regionach.
– To oznacza, że Ukraina nie będzie przyjmowała pretensji i roszczeń dotyczących niewypłacania emerytur i świadczeń socjalnych mieszkańcom tych terenów. Jeżeli Rosja okupuje część Donbasu, to władze w Moskwie muszą ponosić odpowiednie koszty – mówi „Rzeczpospolitej" Ołeksij Melnyk, analityk ds. bezpieczeństwa z kijowskiego Centrum im. Razumkowa. – Nie będzie tak, że Rosja będzie tam dostarczała gaz i wpisywała to na rachunek Ukrainy. To próba nazwania rzeczy po imieniu, ponieważ wcześniej stosowano dwuznaczne sformułowania typu „operacja antyterrorystyczna".
Ale nie ta część prezydenckiej ustawy wywołuje kontrowersje wśród opozycji. – Po pierwsze, ustawa ta nie zabrania handlowania z Donieckiem i Ługańskiem. Wręcz przeciwnie, mówi o tym, że kwestia ta zostanie uregulowana. Jak można prowadzić interesy z okupantami? – mówi „Rzeczpospolitej" Witalij Kuprij, deputowany Rady Najwyższej z opozycyjnej partii Ukrop.
– Oprócz tego jeden z paragrafów ustawy mówi o przestrzeganiu porozumień mińskich. Rada Najwyższa nigdy nie głosowała w sprawie tego dokumentu, a Poroszenko próbuje go zalegalizować podstępem. Wykonanie zawartych w Mińsku postulatów oznaczałoby kapitulację Ukrainy – dodaje.