Ładunek wybuchowy eksplodował w jego samochodzie, założono go pod siedzeniem kierowcy. Wóz należał do dowódcy „pierwszego batalionu Ludowej Milicji" z Doniecka Siergieja Popowa (pseudonim Dlinnyj). Eksplozja nastąpiła przed ósmą rano, gdy Popow odwoził córkę do szkoły. Dziewczyna na szczęście została tylko lekko ranna, za to „Dlinnyj" jest cały czas operowany.

– To wygląda na zamach terrorystyczny – stwierdził jeden z przywódców separatystów.

Nikt nie przyznał się do jego dokonania. Wiadomo jednak, że „Dlinnyj" był jednym z ludzi „Biesa", czyli Igora Bezlera. Ten z kolei – były oficer rosyjskiej armii, być może służący też w wywiadzie wojskowym GRU – należał do pierwszych dowódców separatystów w Doniecku w 2014 roku. Ale przez nich samych był uważany za „lekko stukniętego", ze względu na przejawiane okrucieństwo.

Zniknął jednak z Doniecka nagle jesienią 2014 roku. Teraz okazało się, że z fałszywymi dokumentami i pod zmienionym nazwiskiem mieszka na Krymie i stamtąd krytykuje rządy separatystów, nazywając ich złodziejami, a same „republiki ludowe" – bananowymi. „Byłem i pozostaję zwolennikiem suwerennej, ale federacyjnej Ukrainy. (...) Nigdy nie byłem zwolennikiem Noworosji (tak rosyjscy nacjonaliści nazywają tereny południowej i wschodniej Ukrainy – red.)" – napisał w internecie. Nie wiadomo jednak, czy Popow utrzymywał z nim ścisłe kontakty.

Dzień przed zamachem w Horliwce prezydent Władimir Putin zapowiedział: „Nie porzucimy Donbasu, bez względu na wszystko".