Przedsiębiorcy, zamiast się śmiać, zgrzytają zębami. Od nowego roku bowiem wchodzi kilka nowych podatków. A kilka starych znacząco wzrośnie.
Żart ten zyskał ostatnio nowe zakończenie. Premier dodaje: „zabieramy wam pieniądze po to, żeby was uratować przed brakiem pieniędzy". Powstało ono po konferencji, w trakcie której stwierdził: „za pomocą pieniędzy, w ogromnej większości pochodzących od polskich podatników, ratujemy gospodarkę i branże w najtrudniejszym położeniu".
Skąd takie rzeczy u premiera? Może został wprowadzony w błąd przez swojego ministra finansów? Szef tego resortu błądzi bowiem jak dziecię we mgle. Najpierw zaręcza, że w 2021 r. żadnych nowych podatków nie będzie. Gdy okazuje się, że to bujda, oświadcza: „jestem odpowiedzialny za politykę fiskalną i podatki, a nie jestem odpowiedzialny za jakieś tam daniny czy opłaty". Sęk w tym, że właśnie... jest. Środowisko ekonomistów szybko przypomniało mu, że zgodnie z konstytucją finanse publiczne to m.in. „nakładanie podatków, innych danin publicznych". Podatek to podatek. Nie ma znaczenia, czy zostanie nazwany „daniną solidarnościową", „podarunkiem skarbowym", „janosikiem plus" czy po prostu „mateuszowym".
Ratowanie przedsiębiorstw dotkniętych kryzysem nowymi podatkami wywołuje intelektualny zgrzyt. Kryzys przecież kiedyś się skończy. W ciągu roku, dwóch... Nowe podatki, jak to zwykle w Polsce bywa, zostaną na zawsze! Jeśli kryzys obszedł się lżej z jakimiś firmami, to trzeba się z tego cieszyć i zostawić je w spokoju. Nie sięgać im do kieszeni, ryzykując, że i one staną na krawędzi katastrofy! Coś tu nie gra!
Gdy ktoś gasi własny płonący dom wiadrem, bo tylko to ma do dyspozycji, to z otwartymi ramionami powita strażaka z beczkowozem. Inaczej podchodzi do tego, kto wyrywa mu wiadro i tłumaczy, że czyni to, by ugasić inne pożary gdzie indziej.