Myślę, że wielu z nas bardzo by chciało, żeby polski Sierpień łączył, nie dzielił. Bo jest przecież bezdyskusyjnie mitem założycielskim nowoczesnego państwa polskiego. Państwa, które się narodziło wskutek jego sukcesu. Zwycięski sierpniowy strajk był początkiem. Komuniści musieli się ugiąć i zalegalizować pierwszą w dziejach bloku sowieckiego niezależną od władzy politycznej masową organizację obywatelską. Przybrała formę związku zawodowego, bo taka była logika dziejów, ale miliony, które do NSZZ Solidarność przystąpiły, miały w głowie dużo więcej niż działalność związkową. Marzyły o niepodległości, wolności, demokracji, poszanowaniu praw człowieka i obywatela, o wszystkim, czego w PRL brakowało.

Solidarność – o czym mówią dziś jej historyczni liderzy, a co podkreśla w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej" jeden z inicjatorów sierpniowego strajku Bogdan Borusewicz – była otwarta na wszystkich. Jako ruch narodowego i obywatelskiego sprzeciwu łączyła, nie dzieliła. A jej masowość spowodowała, że wolność wysiadła z kierowanego przez opozycję autobusu i dołączyła do marszu milionów. Nie udało się jej zabić 13 grudnia 1981 roku. Stała się programem podziemia, a potem doszła do głosu w czerwcu 1989 roku. To niezwykle ważne, co przypomniał dyrektor Europejskiego Centrum Solidarności Bazyl Kreski podczas inauguracji finału obchodów rocznicy Solidarności 29 sierpnia: sukces Okrągłego Stołu, zwycięskie wybory, utworzenie rządu Mazowieckiego, odsunięcie komunistów od władzy, polska demokracja i odbudowa państwa, a później wejście do struktur NATO i UE – to sekwencja zdarzeń będąca naturalną konsekwencją Sierpnia. Tak się wygrywa dzieje. Tak się przechodzi do historii.

Niezależnie od naszych dyskusji o losach państwa po roku 1989, o tym, jakie popełniono błędy i jak mogliśmy kraj budować lepiej – fundamentem polskiej racji stanu jest narodowa zgoda co do tej prostej prawdy. Tym bardziej bolą dzisiejsze podziały. Tym bardziej zastanawia, w którą stronę jako naród zmierzamy – brak zgody na wspólne świętowanie. Uroczystości dzieją się obok siebie, w zamkniętych tożsamościowych bańkach wyznawców partii rządzącej i opozycji. Nie jestem naiwny. Wiem, czym są naturalne w nowoczesnych demokracjach podziały, ale każda z nich ma swoje rzeczy święte. Flagę, narodowe godło, pamięć historyczną i tradycję.

Polacy są bogatsi o dzieło i pamięć Solidarności, o czym pamięta świat i co przypominają dziś walczący o narodową godność Białorusini. Czyż przypadkiem symbolem ich zrywu stał się jeden z hymnów Solidarności – piosenka „Mury" Jacka Kaczmarskiego? Walcząca o swoją przyszłość Białoruś jest zapatrzona w solidarnościową przeszłość Polski. Podobnie jak zapatrzone były przez całą dekadę, marzące o wolności narody bloku sowieckiego. Byliśmy dla nich wzorcem i nadzieją.

Co z tego zostało po 40 latach? To pytanie do współczesnych polskich elit. Jak można było dopuścić do roztrwonienia tej historycznej wartości? A może nie jest jeszcze za późno, by uszanować tę wielką tradycję? Może zagubiona solidarność jeszcze się odnajdzie? Przynajmniej na poziomie elementarnym. W szacunku dla państwa, które mamy. Wobec jego instytucji, historii, tradycji. W minimalnym zaufaniu do siebie elit? Bez tych prostych rzeczy nie mamy jako naród i państwo szans, a rojenia o budowie nowych Rzeczypospolitych można włożyć między bajki. Szanujmy tradycję polskiego Sierpnia, bo jeszcze przez jakiś czas możemy ją ocalić.