Jedną z wielkich umiejętności w prowadzeniu polityki zagranicznej jest tzw. gra na wielu fortepianach. W największym skrócie polega ona na układaniu sobie relacji z różnymi aktorami sceny międzynarodowej w taki sposób, by na wszystkich frontach zabezpieczyć interesy swojego kraju. W kampanii wyborczej podobna gra jest jednak bardzo skomplikowana i często wychodzi z niej chaos. Zamiast pięknej melodii słyszymy kakofonię sprzecznych komunikatów wysyłanych do różnych grup społecznych. I tak właśnie zaczyna wyglądać kampania Prawa i Sprawiedliwości.
Jeśli tradycjonalistyczni wyborcy spodziewali się, że oto rządząca partia będzie prowadzić krucjatę przeciw środowiskom LGBT, muszą czuć się srodze zawiedzeni. Choć jeszcze miesiąc temu wydawało się, że „obrona polskich rodzin przed deprawacją" będzie lejtmotywem działania PiS, dziś temat znikł równie nieoczekiwanie, jak się pojawił. Czyżby z badań wyszło, że PiS przesadził i coraz bardziej liberalni polscy wyborcy troskę o rodziny uznali za zwykłą homofobię?
Nie wiem. PiS jednak nagle wyciągnął temat euro. Prawdopodobnie miała to być pułapka na opozycję, która na wspólną walutę patrzy znacznie bardziej przychylnie, w przeciwieństwie do większości społeczeństwa, które – jak pokazują badania – raczej się jej obawia. Dlatego też Jarosław Kaczyński deklaruje: nie dla europejskich cen, tak dla europejskich zarobków. W poniedziałek jego partia nawet uruchomiła specjalną kampanię z przekazem, że jeśli zagłosujesz na PiS, poziom życia Polaków dorówna temu europejskiemu. Ale – i tu fałszywa nuta – nie dotyczy to nauczycieli, którzy właśnie protestują, domagając się podwyższenia swoich zarobków. Rząd twardo jednak postulaty odrzuca, mówiąc, że na podwyżki w budżecie pieniędzy nie ma.
Mało tego, będzie tych pieniędzy jeszcze mniej, ponieważ również w poniedziałek rząd ogłosił szczegóły realizacji innej obietnicy prezesa Kaczyńskiego – obniżenia podatków dla młodych i zmniejszenia klina podatkowego dla pracowników. Do dość już skomplikowanego systemu podatkowego dodano kolejną skalę podatkową (17 proc. dla najmniej zarabiających), zwiększono koszty uzyskania przychodu i zwolniono młodych pracujących na etacie z podatku całkowicie, do osiągnięcia 43 tys. zł rocznie. I tak w samym środku kampanii wyborczej polegającej na składaniu socjalnych obietnic rząd skreśla z budżetu kolejne miliony złotych w pozycji: wpływy.
Warto przypomnieć, że tuż przed poprzednimi wyborami parlamentarnymi Platforma Obywatelska również zaprezentowała pomysł na reformę podatków – zamiast licznych składek system miał się składać z jednego prostego podatku, który miał być dramatycznie prosty, ale był zbyt skomplikowany, by go wyjaśnić – by nawiązać do wypowiedzi posłanki PO Joanny Muchy z września 2015 r. Kampanijny pomysł na rewolucję podatków pomógł wówczas Platformie jak umarłemu kadzidło.