Strajk nauczycieli odbywający się w trakcie kampanii wyborczej to kolejna bitwa PiS przed wojną, jaką okaże się elekcja do polskiego parlamentu. Obóz rządzący nie może sobie pozwolić na to, żeby stracić wyborczo przez protesty w oświacie. Dlatego PiS zrobi wszystko, żeby na strajkach politycznie ugrać jak najwięcej. Dlatego ukryto Annę Zalewską, która jako minister edukacji narodowej powinna wziąć na siebie ciężar negocjacji z nauczycielami. Dlatego to Beatę Szydło, mającą wizerunek „troskliwej matki narodu", wystawiono do negocjacji. Dlatego pozoruje się sukces porozumienia z oświatową Solidarnością, której szefem jest radny PiS Ryszard Proksa. I dlatego PiS wciąż mówi o porozumieniu, nie kładąc na stole nowej oferty, nie wyznaczając mediatora, winą za strajk obarczając Sławomira Broniarza.

PiS pozycjonuje się jako obrońca dzieci i rodziców przed żądnymi zysku nauczycielami, którzy mało pracują, mają dużo urlopów i odrzucają wyciągniętą do negocjacji rękę wicepremier Szydło. W ten sposób, mimo koncyliacyjnego języka byłej premier, piętnuje się nauczycieli, w czym wtórują już otwartym tekstem politycy władzy.

Szef ZNP przedstawiony jest przez PiS jako wróg publiczny numer jeden. Minister Adam Andruszkiewicz pisze, że Broniarz jest nowym idolem totalnej opozycji, poseł Zbigniew Gryglas pyta retorycznie Broniarza, czy chce paraliżu szkół, oświaty i całego kraju, a szef MON Mariusz Błaszczak twierdzi, że szef ZNP założył maskę związkowca, a jego cele są polityczne. Minister Błaszczak twierdzi nawet, że Broniarz był posłem SLD, choć w ławach poselskich nigdy nie zasiadał. Wypomina mu się, że wystąpił na Radzie Krajowej PO, publicznie fotografował z liderami KOD, PO, PSL, SLD i Nowoczesnej. Politykom PiS nie przeszkadza jednak to, że szef oświatowej Solidarności jest radnym PiS, a Janusz Śniadek z fotela lidera „S" szybko przeszedł do Klubu Poselskiego PiS.

Taktyka jest prosta. Ze związkowców trzeba zrobić przybudówkę opozycji, a z nauczycieli nadzwyczajną kastę, której zależy tylko na partykularnych interesach, kosztem dzieci i rodziców. Podobnie już zwalczano sędziów, lekarzy, rezydentów, a strajkujący rolnicy z AgroUnii usłyszeli od ministra rolnictwa, że reprezentują „pustkę intelektualną".

Zwarcie z nauczycielami może się PiS opłacić. Tym bardziej że rządzący wydają się nie mieć nic do stracenia. – Nie jest żadną tajemnicą, że środowisko akademickie też niespecjalnie przepada za Zjednoczoną Prawicą – odpowiedział Jarosław Gowin w TVN 24 na słowa Ludwika Dorna twierdzącego, że kryterium rozdziału 40 mld w „piątce Kaczyńskiego" jest jedno: głosodajność w wyborach, a nauczyciele po reformie edukacyjnej nie pałają entuzjazmem do PiS. Potwierdzenie przez wicepremiera rządu tezy, że nauczyciele nie są potencjalnym elektoratem PiS, pokazuje, że dla władzy nie jest to grupa, o którą warto grać, ale którą warto ograć. Jeśli okaże się, że gniew społeczeństwa skupi się na nauczycielach, a sami rządzący będą uznawani za strażaków, którzy gaszą pożar w szkołach, to PiS uda się wygrać kolejną potyczkę przed wyborami. Władza liczy, że zsumowane wygrane bitwy złożą się na zwycięstwo w jesiennej wojnie.