Można się zżymać na stronniczość posłów do Parlamentu Europejskiego, niemniej fatalne dla wizerunku naszego kraju jest to, że Polska obok Węgier staje się głównym bohaterem dyskusji europarlamentarzystów na temat wolności słowa. Nawet najzagorzalsi sympatycy Viktora Orbána nie mogą zaprzeczyć, że doprowadził on albo do zamknięcia wszystkich większych niezależnych od władzy mediów, albo do ich przejęcia przez związaną z władzą oligarchię. Sytuacja w Polsce na szczęście wciąż jest znacznie lepsza, lecz wcale nie idzie w dobrym kierunku. PiS od słów przeszło do czynów i realizuje strategię nakreśloną przez Jarosława Kaczyńskiego po wyborach prezydenckich. Pytany wówczas o niewielką przewagę Andrzeja Dudy nad Rafałem Trzaskowskim stwierdził, że przeciw rządowi są media i internet.

Kaczyński zapowiedział repolonizację, ale gdy polska Agora chciała kupić od Francuzów Radio Zet, transakcję zablokował UOKiK. Ten sam, który zgodził się na zakup spółki Polska Press przez kontrolowany przez państwo Orlen. Czy chodzi o kapitał czy o sympatie polityczne? W dodatku podatek od reklam – przynajmniej w postaci, w jakiej został w lutym zaproponowany – ma pod pozorem słusznego postulatu opodatkowania cyfrowych gigantów zbudować mechanizm transferu pieniędzy z mediów niezależnych do projektów medialnych kontrolowanych przez rządzących. Dlatego trudno coś zarzucać europosłom, którzy debatowali nad wolnością słowa w Unii Europejskiej i pochylali się z troską nad sytuacją w Polsce.

Dobrej opinii o naszym kraju też z pewnością nie zbudują podchody pod urząd rzecznika praw obywatelskich. Z powodu braku większości w Senacie PiS od wielu miesięcy nie jest w stanie wybrać następcy Adama Bodnara. Wobec czego partia rządząca stosuje straszak w postaci skargi do Trybunału Konstytucyjnego, która ma doprowadzić do stwierdzenia nieważności przepisów, na podstawie których Bodnar jest p.o. RPO. Decyzja w tej sprawie miała zapaść w środę, ale rozprawę odroczono o kolejne dwa tygodnie. Odroczenie to sygnał, że w sprawie główną rolę odgrywają nie argumenty prawne ani konstytucyjne, lecz wyłącznie polityczne. A polityczne centrum kierownicze, czyli centrala przy Nowogrodzkiej, wciąż nie podjęło decyzji, co w tej sprawie zrobić. PiS jakby bało się pójść na całość w tej sprawie, wiedząc, że wyrzucenie Bodnara – ostatniego niezależnego od PiS szefa urzędu patrzącego władzy na ręce – będzie wyglądało jak kolejne domykanie systemu władzy.

PiS wciąż pręży muskuły, lecz sytuację wewnątrz ma niezbyt ciekawą. Co chwilę odbywają się koalicyjne spotkania ostatniej szansy, z których niewiele wynika. Solidarna Polska zapowiedziała sprzeciw wobec ratyfikacji europejskiego Funduszu Odbudowy. Rząd liczył na głosy opozycji, ale zarówno Platforma, jak i PSL uznały, że nie będą rządzącym dawać kredytu in blanco, i zagroziły swoim sprzeciwem, jeśli PiS nie spełni ich warunków. Gdyby spór polityczny w Polsce doprowadził do wysadzenia funduszu ratunkowego, bez którego wywrócą się gospodarki państw europejskiego Południa, pozycja naszego kraju w Unii stanie się katastrofalna. I niewiele zmieni, że to nie z winy PiS nie doszłoby do ratyfikacji funduszu, ale zrobiłaby to Platforma i PSL ręka w rękę z ziobrystami i Konfederacją.