Twierdząca odpowiedź Bidena na pytanie dziennikarza ABC News „czy uważa Putina za zabójcę” ewidentnie uraziła rosyjskiego prezydenta. A biorąc pod uwagę to, że atmosfera kreowana przez rosyjskie media często zależy od nastroju przywódcy, gołym okiem widać wskaźnik ciśnienia na Kremlu.

Rozpoczął się maraton ścigających się między sobą polityków, ekspertów i propagandystów, odpowiadającym Bidenowi bez szczędzenia epitetów. Padały argumenty sugerujące, że przywódca USA jest w podeszłym wieku i nie do końca świadom tego, co mówi. Inni czepili się dziennikarza, że zmanipulował gospodarza Białego Domu podsuwając niewygodne pytanie w nieodpowiednim momencie. Każdy chciał się wypowiedzieć, by zademonstrować lojalność wobec przywódcy i podkreślić jego wielkość, mądrość i niepodważalną pozycję na świecie. Zwłaszcza w rocznicę aneksji Krymu. A wypowiedź Bidena tego dnia, to zimny prysznic dla odbudowywanej dawnej potęgi imperialnej Rosji.

Emocje rodaków ostudził czołowy rosyjski znawca polityki międzynarodowej Fiodor Łukjanow, który stwierdził, że  Biden był świadom swoich słów. Zasugerował też, że gdyby taka wypowiedź padła w przeszłości, to mogłaby oznaczać „całkowite zerwanie stosunków dyplomatycznych i bardziej niebezpieczne konsekwencje”. Na początku radził „całkowicie zamrozić relacje z USA” i odnotował, że „system światowy przeżywa zmiany fundamentalne, skutki których nie są znane”.

Co w tej sytuacji robi Władimir Putin? Relacji dyplomatycznych nie zamraża. Sięga po stare, dobre i sprawdzone narzędzie – propagandę. Proponuje amerykańskiemu przywódcy rozmowę, ale na żywo. Czyli w obecności kamer telewizyjnych wszystkich światowych stacji. Diabeł jednak tkwi w szczegółach. Prezydent Rosji demonstruje rodakom, że jest ważniejszy od prezydenta USA i zaznacza, że w weekend nie ma jednak na to czasu, bo jedzie ze swoim przyjacielem ministrem obrony Siergiejem Szojgu do tajgi. Musi odpocząć od przytłaczających kremlowskich gabinetów. W międzyczasie propagandowe media będą kolportować „złote myśli”, a eksperci będą podkreślać   „fenomenalną odpowiedź przywódcy”. Następnie zarzucą amerykańskiemu prezydentowi, że się boi, że unika prawdy i nie ma odwagi spojrzeć w oczy Putina.

I tak od 2000 roku Władimir Putinrzuca hasła, które następnie promują i omawiają inni ludzie. Sam do debaty nigdy nie stawał, nigdy nie dyskutował ze swoimi przeciwnikami, nigdy nie patrzył im w oczy.

Tym razem rosyjski przywódca też blefuje, bo wie, że gdyby nawet Biden zgodził się na taką rozmowę, nic z niej by nie wynikło. A gdyby ścisły scenariusz takiej rozmowy nie byłby wcześniej uzgodniony przez rosyjską i amerykańską dyplomację, Putin prawdopodobnie znów pojechałby do tajgi i nie miałby na to czasu.

Wszystko więc wskazuje, że bezprecedensowe napięcie w rosyjsko-amerykańskich relacjach skończy się na równie bezprecedensowej demonstracji niemocy Kremla, ograniczonej do starych rozgrywek propagandowych. Co ciekawe, w obronie Putina publicznie stanął jedynie turecki przywódca, który od dawna w polityce międzynarodowej prowadzi własną grę. Ale stawać w kontrze do Bidena nie śpieszą się nawet najbardziej zaufani sojusznicy Rosji. Milczą byłe republiki Związku Radzieckiego w Azji Środkowej, milczy Kaukaz, milczy nawet skazany na Rosję Łukaszenko. Nie słychać też, by szabelką wymachiwała z tego powodu Wenezuela czy Iran, który nie mają najlepszych relacji z USA. Putina nie śpieszy się bronić  przewodniczący Xi Jinping.

Na początku jednak prawdziwym patriotyzmem mogliby się wykazać rosyjscy politycy i solidaryzując się z przywódcą zrezygnować np. ze swoich najnowszych iPhone'ów, na który przeciętny Rosjanin musi pracować przez rok, nie jedząc i nie pijąc.