Madryt dostał rykoszetem w związku ze środową debatą w europarlamencie i rezolucją dotyczącą praworządności w naszym kraju. PiS uważa, nie bez racji, że Polska pod jego władaniem stała się unijnym chłopcem do bicia. Innym zaś różne sprawki się wybacza.
Ze wskazywaniem palcem trzeba uważać. Każda „sprawka" ma inną wagę. I inne są jej konsekwencje. Nie wziął tego pod uwagę główny mówca PiS w środowej debacie w Strasburgu Ryszard Legutko. „Gdyby w Polsce działa się jedna dziesiąta tego, co w Hiszpanii, to pan – zaatakował prof. Legutko głównego oskarżyciela Fransa Timmermansa – zamieniłby się w św. Jerzego, który walczy ze smokiem".
Hiszpanię, której „grozi rozpad", wymieniła też rzeczniczka PiS Beata Mazurek wśród problemów niebudzących – w przeciwieństwie do Polski – zainteresowania europarlamentu.
Legutko i Mazurek sugerują, że Unia stosuje podwójne standardy, bo nie potępia Madrytu za to, że nie pozwolił na oderwanie się Katalonii i ukarał secesjonistów. Aż trudno uwierzyć, że w czasach, gdy naruszanie granic jest w naszym regionie Europy faktem, polityk polskiej partii, na dodatek określającej się mianem patriotycznej, może mieć o coś takiego do Brukseli pretensje.
Pisowskie uderzenie w Hiszpanów nastąpiło w momencie, gdy Madryt uświadomił sobie, jakim zagrożeniem jest Rosja. Bo starała się rozpalić konflikt w Katalonii. Wcześniej w odległej Hiszpanii opowieści o agresywnym, jątrzącym za granicą Kremlu nie robiły wrażenia. Teraz wiedzą tam to, co my o Moskwie wiemy od dawna. Hiszpania stała się cennym sojusznikiem w kwestii fundamentalnej – bezpieczeństwa. A i w mniej fundamentalnych sprawach ma podobne interesy – choćby w starciu z Emmanuelem Macronem o przyszłość usług transportowych w UE.