Wszystko to, co ważne, musi być ustalone wcześniej, a pole manewru na dokonanie nieplanowanych zmian, personalnych czy programowych, jest minimalne. Firmy organizujące takie imprezy zarabiają krocie na przygotowaniu wielkich sal, zaplanowaniu dramaturgii całego widowiska i wykreowaniu przekazu do wyborców. Musi być on jasny: partia jest zjednoczona, silna i pełna optymizmu.

W taki wizerunek trzeba włożyć jednak sporo wysiłku, a wszelkie wewnętrzne spory wyciszyć – i to już jest zadanie dla partyjnych władz, a nie dla firm zewnętrznych. Może właśnie dlatego PiS ma kłopoty z dotrzymaniem terminu zwołania kolejnego kongresu.

Gdyby, zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, kongres zorganizowano w końcu kwietnia, niebezpieczeństwo ujawnienia się otwartego konfliktu byłoby ogromne. Mocne pęknięcie na jednolitym do tej pory wizerunku partii jest faktem. Powodem tych wewnętrznych walk jest dziś osoba najbardziej kontrowersyjnego polityka PiS, Antoniego Macierewicza.

Prezes Kaczyński dobrze wie, że kongres, nawet tylko programowy, a nie wyborczy, to nie miejsce i czas, by zdać się na żywioł. Sprawa ministra obrony musi być do czasu kongresu załatwiona – w taki czy inny sposób. Według informacji „Rzeczpospolitej" prezes zapowiedział swoim posłom, że kongres można by zorganizować w terminie „do rocznicy jego pierwszej części". To oznacza, że powinien się odbyć najpóźniej do początku lipca (kongres wyborczy PiS odbył się 2 lipca 2016 roku). Czy do tego momentu uda się załagodzić spory?

Kongres może być świetną okazją do ogłoszenia rekonstrukcji rządu Beaty Szydło. Teraz jednak oczywiste jest, że musiałaby ona objąć przede wszystkim szefa MON. A to oznacza, że do kongresu wewnętrzna batalia musiałaby się rozstrzygnąć na korzyść jego przeciwników. Czy Jarosław Kaczyński będzie potrafił wynegocjować ze środowiskami związanymi z ojcem Tadeuszem Rydzykiem i klubami „Gazety Polskiej" odejście z rządu Antoniego Macierewicza? Trudno przesądzić. I pewnie dlatego termin kongresu PiS jest jeszcze nieznany.