W sobotę rozmawiałem z matką młodej, acz już dorosłej osoby niepełnosprawnej. Jest rozżalona, bo nie otrzymała jeszcze żadnego przelewu ze wsparciem obiecanym po sejmowym strajku, ale już słyszy, że nowy Fundusz Solidarności, który miał jej pomagać, będzie głównie pasem transmisyjny do wypłat 13. emerytury. Wymyślony ad hoc przez partyjnych propagandystów prezent wyborczy jest kosztowny. Wiosną ZUS wypłacił ponad 8 mln emerytów i rencistów ok. 9 mld zł. O tyle musiałyby więc wzrosnąć jego stałe wydatki w kolejnych latach. Rząd, zamiast po prostu zapisać w budżecie dotację na ten cel, stosuje jednak kreatywną księgowość i zamierza finansować trzynastkę drogą okrężną.

Czyni to nie po to, by w 2020 r. wywiązać się z obietnicy budżetu bez deficytu, ale żeby obejść tzw. stabilizującą regułę wydatkową. To bezpiecznik, jaki w finansach publicznych został zainstalowany właśnie po to, by w przypływie wyborczego szaleństwa politycy nie zwiększali wydatków ponad miarę.

Pierwszy problem wynika z tego, że dodatkowy podatek od najlepiej zarabiających Polaków i odpisy z Funduszu Pracy przyniosą Funduszowi Solidarności 2 mld zł, podczas gdy na wyborczy prezent dla emerytów potrzeba pięć razy tyle. Brakujące pieniądze ma więc pożyczać np. w Funduszu Rezerwy Demograficznej. Są tam odłożone na czarną godzinę miliardy, które miały pomóc w finansowaniu emerytur, gdy przybędzie emerytów, a ubędzie pracujących młodych składających się na ich świadczenia. Kolejne rządy, i to z obu stron politycznej barykady, sięgają po te zaskórniaki, okradając młode pokolenie. A to nie wszystko. Wyjęcie Funduszu Solidarnościowego z sektora finansów publicznych to kolejny taki przypadek. W 2009 r. PO zrobiła to samo z Krajowym Funduszem Drogowym finansującym budowę dróg (i kolei), dzięki czemu jego długu nie trzeba wliczać do długu publicznego. Parę lat potem zniosła zaś pierwszy próg ostrożnościowy dla długu (50 proc. PKB), zmuszający do oszczędności.

Dlaczego jednak PiS, zamiast po prostu zmienić regułę wydatkową, postanowił ją obejść? Po pierwsze, zmiana reguły wprowadzonej w ramach zaleceń dla wszystkich członków UE po wybuchu kryzysu zadłużeniowego i bankructwie Grecji wywołałaby ostrą krytykę Brukseli. Tymczasem rząd chciałby wykorzystać start nowej Komisji Europejskiej do obniżenia napięcia w relacjach z europejskim centrum. Po drugie (i ważniejsze), zmiana reguły to prosta droga do osłabienia stanu finansów publicznych. Rynki finansowe zareagowałyby przeceną polskiego długu, wzrostem kosztów jego finansowania i spadkiem kursu złotego.

Rządzący wolą więc wypchnąć wyborcze wydatki poza budżet, czyli mówiąc obrazowo – zadrutować bezpiecznik. W PRL drutowanie korków było popularną metodą pozwalającą uniknąć ciągłej ich wymiany w przeciążonej instalacji elektrycznej. Można było to robić latami, ale gdy zabrakło szczęścia, szły z dymem domy i stodoły. Tak samo może być z drutowaniem reguły wydatkowej. To, że w 2020 r., a może i 2021 pożar nie wybuchnie, nie znaczy, że jesteśmy bezpieczni.