Od wyborów minęły ledwie dwa tygodnie, a z rządu już płyną sygnały o nowych planach podatkowych. We wtorek nowy podatek zapowiedziała szefowa resortu przedsiębiorczości Jadwiga Emilewicz. O podatku na razie niewiele wiadomo. Mają go płacić sklepy wielkopowierzchniowe za trudności, jakie tworzą w tkance miejskiej. Czyli na przykład za korki związane z ich działalnością i inwestycje miejskie, które ten problem mają pomóc rozwiązać albo ograniczyć. Nie wiadomo, jak podatek ma być naliczany. Wiadomo tylko, że nie od obrotów czy dochodów. Przedsiębiorcy już obawiają się niejasnych kryteriów jego ustalania, związanej z tym nierówności traktowania i po prostu zaburzeń dla równej konkurencji.

Zapowiedź nowego podatku przyszła chyba z najmniej spodziewanej strony. Porozumienie, czyli ugrupowanie Jarosława Gowina, którego przedstawicielką jest Jadwiga Emilewicz, chce bowiem uchodzić za prorynkowe, sprzyjające biznesowi. Pomysł na nowy podatek źle wpisuje się w ten wizerunek. Trochę też szkoda, że o nowym podatku minister nie powiedziała przed wyborami. Tak byłoby uczciwiej, bo przecież nie wymyśliła go po 13 października.

Może być też jednak tak, że nowy podatek jest elementem walki o utrzymanie limitu ograniczenia wysokości poboru składek na ZUS – dziś to 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia miesięcznego w gospodarce narodowej na dany rok kalendarzowy. Od tego, co wystaje ponad ten limit, składki już nie ma. Rząd chce to ograniczenie znieść. W efekcie osoby z wysokimi pensjami będą płaciły więcej na ZUS, a budżet zyska ponad 5 mld zł rocznie. Gowin i Emilewicz są przeciwko likwidacji 30-krotności. Być może nowy podatek nałożony na sklepy wielkopowierzchniowe to sposób na pokrycie choćby części związanego z tym uszczerbku w przyszłorocznym budżecie.

Tak czy siak, to jednak zły pomysł. To kolejny podatek nakładany na ten sektor rynku. Właścicieli centrów handlowych (a także biurowców) PiS obłożył już przecież podatkiem od ich wartości. Ciągle wisi nad nimi widmo podatku handlowego. Teraz pojawia się kolejne – podatek za trudności, jakie tworzą w tkance miejskiej. To ryzykowna gra, tym bardziej że sklepy, zwłaszcza te duże, coraz mocniej dociska zakaz handlu w niedzielę. Z jednej strony ograniczamy więc ich dochody, z drugiej chcemy z nich wycisnąć coraz więcej. Wyjścia są dwa. Albo te dodatkowe obciążenia sklepy przerzucą na klientów – a ci już coraz głośniej narzekają na drożyznę – albo porzucą prowadzenie biznesu w tak nieprzewidywalnym otoczeniu. I tak źle, i tak niedobrze.

Niedawno pytaliśmy organizacje przedsiębiorców o to, jak oceniają poszczególnych ministrów resortów gospodarczych, jak układała im się współpraca z nimi w okresie ostatnich czterech lat i którego z obecnych ministrów chcieliby w związku z tym zobaczyć w nowym rządzie. W cuglach wygrała Jadwiga Emilewicz. Ewentualną nową kadencję minister rozpoczyna więc od dużego kroku wstecz.