Premier największego węglowego kraju w Unii Europejskiej powinien zabiegać o jak największy budżet na transformację energetyczną. Jest się o co bić. Trzeba nie tylko zapewnić energię z zielonych źródeł, bo tylko taki prąd jest tani i daje gospodarce konkurencyjność, ale przede wszystkim zadbać o ludzi, którzy dotychczas zatrudnieni byli w węglowym przemyśle. To oni powinni być w centrum transformacji energetycznej. Miliardy euro z UE miały im pomóc odnaleźć się w nowych warunkach, w innych działach gospodarki, bardziej przyszłościowych, i podnieść jakość życia na terenach mocno zniszczonych przez monokulturę węglową.

Po tym, jak na szczycie Rady Europejskiej w grudniu zeszłego roku Polska jako jedyny z krajów członkowskich nie poparła neutralności klimatycznej w 2050 r., Komisja Europejska zwiększyła budżet Funduszu Sprawiedliwej Transformacji, upatrując w odbudowie unijnej gospodarki po pandemii szansy na zwiększenie zielonych inwestycji. Polska mogła otrzymać nawet 8 mld euro na transformację. Ale przez przedłużający się impasu w negocjacjach budżetowych i opór wobec neutralności klimatycznej, jaki Polska cały czas utrzymywała, straciliśmy połowę budżetu na zielone inwestycje.

Rząd utrzymując swoje twarde weto, pokazał, jaki jest twardy. Jednak korzyści ani dla gospodarki, ani dla społeczeństwa, ani tym bardziej dla klimatu z tego tytułu niestety nie będzie.