Pandemia z dużą siłą uderzyła w rynek pracy. W zeszłym roku wśród barier, których najbardziej obawiali się przedsiębiorcy, obok zmian w podatkach i rosnących kosztów zatrudnienia pracowników, znalazł się brak wykwalifikowanych pracowników. Niepokoił on 9 na 10 firm przepytywanych w ramach badania zleconego przez Konfederację Lewiatan. Rąk do pracy brakowało dosłownie wszędzie. Lukę przynajmniej w części wypełniali cudzoziemcy. ZUS podawał, że podczas, gdy w 2008 r. składki na ubezpieczenia emerytalne i rentowe płaciło nieco ponad 65 tys. cudzoziemców, to na koniec trzeciego kwartału 2019 r. ich liczba sięgnęła prawie 666 tys. Zdecydowaną większość w tej grupie stanowili Ukraińcy. Składki płaciło już 499,6 tys. obywateli tego kraju. Za nimi znaleźli się Białorusini, pracownicy z Wietnamu, Mołdawii i Rosji. A to oczywiście tylko część cudzoziemców, wielu pracowało bowiem bez umów. Według szacunków z zeszłego roku, w Polsce mogło pracować nawet 1,4 mln Ukraińców. Zasilali większość sektorów naszej gospodarki. Nad naszym rynkiem pracy wisiało widmo odpływu Ukraińców do Niemiec. Eksperci od rynku pracy mówili, że po otwarciu naszej zachodniej granicy dla pracowników z Ukrainy, wyjechać od nas może nawet pół miliona z nich. Jedna z organizacji przedsiębiorców policzyła, że na skutek odpływu pracowników z Ukrainy do Niemiec możemy stracić nie mniej niż 1,6 proc. PKB.

I Ukraińcy rzeczywiście odpłynęli. Jednak nie na zachód, a na wschód. Pandemia koronawirusa i zamknięcie granic krajowych sprawiło, że według szacunków w Polsce pracuje dziś o 300-400 tys. Ukraińców mniej niż przed rokiem. Część straciło pracę, część wyjechało ze strachu przed nieznanym, przed koronawirusem. W czasie pandemii woleli być w domu, z rodziną.

Nasza gospodarka wyhamowała, ale nie za sprawą odpływu cudzoziemców. Zatrzymał ją lockdown. Spadł nie tylko wzrost gospodarczy, ale też popyt na pracowników. Z witryn sklepowych, z drzwi barów i restauracji, zniknęły ogłoszenia „przyjmę do pracy", „zatrudnimy", „szukamy pracownika". Bezrobocie wzrosło. Według oficjalnych danych liczba bezrobotnych zbliża się do miliona. Jednak badanie Diagnoza Plus przeprowadzone w drugiej połowie kwietnia pokazuje, że bez pracy może być już nawet 1,5 mln osób. To by oznaczało, że od wybuchu pandemii liczba bezrobotnych wzrosła o ponad 60 proc. Oficjalnym statystykom wymykają się osoby, które straciły pracę, ale nie pobierają zasiłku dla bezrobotnych.

Teraz na ten trudny rynek zaczynają wracać Ukraińcy. Agencje zatrudnienia znów ich ściągają, choć na mniejszą skalę niż przed rokiem. W wielu branżach zapotrzebowanie na pracowników zza granicy spadło. Zapewne część miejsc pracy zajmowanych przez nich przed pandemią zajmą teraz Polacy. Ale nie wszystkie. Ekonomiści spodziewają się odbicia gospodarczego w przyszłym roku, a być może nawet jeszcze w tym. Rozpędzająca się na nowo gospodarka będzie zwiększać zatrudnienie. Handel, budowlanka, transport, gastronomia, a przede wszystkim rolnictwo już więc wypatrują pracowników ze wschodu. Tego trendu nie odwróci już chyba nawet ewentualna druga fala pandemii.

Paradoksalnie zaś całe to zawirowanie może przywiązać pracowników z Ukrainy do Polski, bo bliżej stąd w razie kolejnych kłopotów do domu. A gdyby jeszcze rząd ułatwił ich zatrudnianie moglibyśmy przestać obawiać ich odpływu w przyszłości do Niemiec.