W czerwcu, w porównaniu z ubiegłym rokiem, branża udzieliła 36 proc. mniej pożyczek w ujęciu liczbowym i 56 proc. mniej pod względem ich wartości – wynika z danych CRIF. Oznacza to, że mimo odmrażania gospodarki branża pożyczkowa tylko w niewielkim stopniu skorzystała z ożywienia.
Niekorzystne regulacje
Jednym z powodów spadku sprzedaży jest mniejszy popyt, bo klienci obawiają się o pracę i wynagrodzenia, co ogranicza ich skłonność do zaciągania zobowiązań finansowych. Liczba zapytań o raporty Biura Informacji Kredytowej, kierowanych przez firmy pożyczkowe, spadła średnio o 60 proc. w ujęciu rok do roku. W rzeczywistości jednak popyt nie cofnął się aż tak bardzo, bo kiedy klient przychodzi do firmy pożyczkowej i ona wie, że nie ma szans na udzielenie mu finansowania, nie wysyła zapytań do bazy danych Biura Informacji Kredytowej, bo ich pozyskanie kosztuje (to zjawisko pogłębia dynamikę spadku liczby zapytań do BIK).
Spada nie tylko liczba klientów aplikujących o pożyczki, ale także średnia ich wartość. Wyniosła ona w czerwcu 2,3 tys. zł, nieco więcej niż miesiąc wcześniej, ale aż o jedną trzecią mniej niż rok temu. To efekt zaostrzania polityki kredytowej przez firmy pożyczkowe. Głównym powodem takiego zjawiska, obok wzrostu ryzyka kredytowego z powodu pandemii i niepewności gospodarczej, są wprowadzone w kwietniu mocne cięcia maksymalnych przychodów, jakie firmy mogą czerpać z innych źródeł niż odsetki. Obniżono maksymalny roczny limit dla pożyczek udzielanych na więcej niż 30 dni z dotychczasowych 55 proc. (25 proc. kosztów stałych plus 30 proc. uzależnionych od długości kredytu) do 21 proc. (odpowiednio 15 plus 6 proc.). Limit na pożyczki nieprzekraczające 30 dni jest sztywny i wynosi maksymalnie 5 proc.
Dodatkowo RPP obniżyła stopę referencyjną niemal do zera (z 1,5 proc. do 0,1 proc.), co uderza także w wynik z odsetek, bo zmniejsza maksymalne oprocentowanie pożyczek (wynosi teraz 7,2 proc. w skali roku w porównaniu z 10 proc. przed pandemią).